-   artykuł   -

Boże Narodzenie. Dlaczego Święta lewicy są straszne?

Chrześcijanie wielokrotnie spotykali się (i wciąż się spotykają!) z absurdalnym zarzutem, iż "zawłaszczają" Boże Narodzenie dla siebie. Nasuwa się tu nieśmiały wniosek, iż religijne święto powinno być obchodzone przez wyznawców danej religii. Nikt nie zarzuca na przykład Żydom, iż obchodzą Chanukę w domowym zaciszu. Choć może to przez to, że tak chętnie zapalają chanukowe świece w pałacach prezydenckich? Faktem jest jednak, iż Boże Narodzenie wydaje się być tak atrakcyjnym świętem, iż niemal każdy chce je "świętować". Ująłem to wyrażenie w cudzysłów, ponieważ zarówno ateiści, jak i szeroko rozumiana lewica stara się świętować te wyjątkowe dni... bez świętowania.

Każdy chce mieć choinkę i kolorowe ozdoby. Każdy chce zawieszać lampki i dekorować świąteczny stół. Ostatecznie, każdy chce zostać obdarowany prezentami. Środowiska lewicowe zadały sobie przez lata wiele trudu, by wytłumaczyć sobie obchodzenie Bożego Narodzenia. "To przecież polska tradycja, od wieków tak było! Nasi przodkowie tak świętowali, zatem my też możemy". I tak, tłumacząc sobie swoją hipokryzję, oddzielają sobie jedne zwyczaje od drugich. Rezygnują z czytania Ewangelii przed wieczerzą wigilijną, dzielą się opłatkiem z przyzwyczajenia, a o pasterce nawet nie myślą. Kto by wychodził na dwór w taki mróz? Przecież można się przeziębić...

Ostatecznie, lewica dokonała rzeczy niemal niemożliwej. Wypchnęła Chrystusa z samego Bożego Narodzenia. Któż inny mógłby na to wpaść? Idąc tropem swobody, własnego komfortu i wybiórczości, miliony osób stworzyły dla siebie z pozoru miłe, bezproblemowe i radosne święta, pozbawione "minusów" chrześcijaństwa. W teorii z pewnością brzmiało to nieźle, skoro tyle osób "kupiło" ten świecki sposób świętowania. W praktyce jednak, jak wszystko, co odcięto od Boga, Święta lewicy są... po prostu straszne. I strasznie smutne.

Przyroda nie znosi próżni. Tam, gdzie nie ma Boga, zaraz z chęcią zalęgnie się jego nieprzyjaciel. A, jak wiemy, omawianym środowiskom właśnie na wyrugowaniu Chrystusa najbardziej zależy. Na co komu ten adwent, spowiedź, rewizja swojego życia i sumienia? Dla wielu to tylko niepotrzebne, uciążliwe zwyczaje zacofanego Kościoła. A gdyby tak zjeść ciastko w postaci Świąt, ale nic od siebie nie dać w zamian? To, dla niektórych, musi brzmieć kusząco. Oferta doskonała. Z tym, że jest zupełnie odwrotnie.

Poszukiwanie nowego Sacrum

Jeśli wytniemy z Bożego Narodzenia Chrystusa, nic nam nie pozostanie. Naprawdę. Jako katolicy rozumiemy to doskonale. To właśnie Jego narodziny są powodem, dla którego świętujemy. Wigilijne oczekiwanie przebiega jeszcze w postnej, lecz już radosnej i pełnej nadziei atmosferze. Oddajemy Bogu zarówno siebie, jak i cały swój dobytek. Niegdyś istniał piękny zwyczaj dzielenia się opłatkiem również ze zwierzętami gospodarskimi, by były zdrowe przez cały nadchodzący rok. To czas bliskości, ale i refleksji nad nieskończoną Bożą Miłością. Kim bowiem jest człowiek, skoro Bóg AŻ TAK go kocha? Tak, by przyjąć ludzkie ciało, urodzić się z kobiety. Wiedząc doskonale, że Jego narodziny sprowadzą Go na ziemię, na której czeka Go męka i w końcu śmierć krzyżowa. Jak ważni musimy być dla Pana, skoro podjął się tego czynu z czystej miłości do ludzkiej rasy?

To tajemnica, którą z czcią i wzruszeniem celebrujemy. Nie sposób przejść nad nią obojętnie. Przeżywając w zadumie Wigilię, a później, w trakcie pasterki, niewyobrażalną radość Dziecka Bożego, doświadczamy jednych z najpiękniejszych dni w roku w niezwykły sposób. Cóż z tego, że jest zimno? Ta grudniowa, mroźna noc jest dla nas najpiękniejszą z możliwych. Przepełnia nas wdzięczność i miłość do Boga, który Swoją miłość tak hojnie nam ofiarował. Czy może być cokolwiek piękniejszego, niż poczucie bycia nieskończenie umiłowanym przez Stwórcę całego wszechświata...?

Nic dziwnego, że tak wielkie szczęście od zawsze przeżywano w gronie rodziny, najbliższych. Ich również otrzymaliśmy od Pana. Postawił ich na naszej drodze w konkretnym celu, być może jeszcze dla nas nieznanym. Jakże piękne jest wspólne celebrowanie tajemniczej miłości, którą zostaliśmy obdarowani. Tu właśnie spory i kłótnie odchodzą w niepamięć. Przebaczamy, godzimy się nawet po wieloletnich zaszłościach. Czujemy bowiem w sercu, że dziś jest najlepszy na to moment. Dziś rodzi się Chrystus, nie ma zatem miejsca na gniew i rozpamiętywanie ran. Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, jedną rodziną. Dlatego też przy każdym stole oczekuje jedno, puste miejsce dla bliźniego, którego się nie spodziewamy. Ze wszystkich tradycji przebija miłość i poczucie pokoju. Albowiem, skoro Bóg jest z nami, któż przeciwko nam?

A teraz spójrzmy w przeciwnym kierunku. Co takiego mają ci, którzy usunęli Boga ze swojego świętowania? Czy mają w ogóle co świętować...? Dla mnie, jest to obraz niesamowicie smutny i przerażający. Pozostała bowiem fasada, często bardzo elegancka, wykwintna, bogata. Lecz w sercu celebracji zionie dojmująca, smutna pustka. Wszyscy albo udają, że jej nie czują, albo, co najsmutniejsze, nawet nie zdają sobie sprawy z jej obecności. Jest przecież kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt różnych potraw, tona prezentów, a światełek choinkowych zazdroszczą sąsiedzi z całej dzielnicy! Czegóż chcieć więcej...? Straszne, pozbawione sensu Święta.

Tam, gdzie nie ma Boga, można wepchnąć wszystko. Ludzki rozum potrzebuje sensu, logiki. Został przecież stworzony przez genialnego Stwórcę. Tam, gdzie jej nie ma, czujemy się niekomfortowo. Przeciwnicy Stwórcy zadali sobie zatem wiele trudu, by usankcjonować Boże Narodzenie bez Boga.


Nie-świąteczna popkultura

To, jak powinny wyglądać zlaicyzowane święta Bożego Narodzenia od dziesięcioleci podpowiada popkultura. Media odegrały tu niezwykle istotną rolę, tworząc iluzję dobrze i radośnie spędzonego czasu. Gdy włączymy telewizor w okresie przedświątecznym zaleją nas oferty, promocje i rzekomo świąteczne okazje do wydania pieniędzy. Dowiemy się również, że Święta smakują Coca-Colą (lub Pepsi, które stara się dogonić konkurenta) a na rodzinnym spotkaniu koniecznie przyda się najnowszy model telewizora. Jednak mam wrażenie, że najwięcej zniszczeń sieją tzw. świąteczne filmy. Te, oglądane od najmłodszych lat, kształtują specyficzny, świecki obraz "idealnych Świąt". Te, na wzór amerykański, wprost ociekają konsumpcjonizmem i wszelkiego rodzaju dekoracjami. W filmach tego rodzaju, szczególnie najnowszych, ze świecą można szukać wzmianki o Bożym Narodzeniu.

Pojawia się za to mityczna "magia Świąt", której pochodzenia nikt nawet nie próbuje wyjaśnić. Ot, jest taki czas w roku, gdy ludzie zbierają się przy choince i wręczają sobie prezenty. Po prostu, bez refleksji i zastanowienia, DLACZEGO to robią. Gdzieś tam na biegunie są jakieś skrzaty pakujące upominki, jest również pewien roześmiany, otyły jegomość, który w nocy przemierza saniami niebo. O tym, jak zawłaszczona i spłycona została postać Świętego Mikołaj pisałem w poprzednim wpisie. Trzeba przyznać, iż "postępowcy" musieli się naprawdę postarać, by tak niewiarygodnie spłycić tę wspaniałą, charyzmatyczną postać katolickiego biskupa.

W filmach rzekomo świątecznych często pojawia się motyw ratowania tzw. Gwiazdki. Główni bohaterowie muszą "uratować" Święta, a zatem... dopilnować, aby każdy dostał prezent. Ciężko chyba wyobrazić sobie płytszą fabułę dla filmów opowiadających o Bożym Narodzeniu. Nie chodzi o zbawienie dusz, nawrócenie grzeszników czy pojednanie z rodziną. Nie chodzi o Chrystusa, gdyż Jego, jak już ustaliliśmy, zwyczajnie w tym wszystkim nie ma. Nie, najważniejsze są materialne prezenty. Do tego często dochodzi motyw ratowania także uzurpatora w czerwonych szmatkach, zwanego Świętym Mikołajem (dlaczego? Tego nie wie nikt!) Oczywiście, wszystko to jest zgrabnie okraszone tonami brokatu, sztucznego śniegu, radosnym układem choreograficznym i miłym dla oka, barwnym wystrojem. Każdy film kończy się, rzecz jasna, pełnym sukcesem, a bohaterowie spędzają radosne Święta w rodzinie i świętują... no, tego nie wie nikt, ale grunt że są prezenty. Koniec, napisy.

Generalnie, praktycznie ze wszystkich filmów rzekomo świątecznych wyłania się podobne przesłanie. Święta to magiczny czas, a im więcej prezentów i ozdób, tym lepiej. Wśród klasyki znajdzie się także pewien chłopiec imieniem Kevin, którego przygody są w wielu rodzinach prawdziwym wyznacznikiem Świąt. "Nie ma Świąt bez Kevina". Jest to, przyznajmy, dość dziwaczna tradycja. Świąteczne produkcje prześcigają się w dostarczaniu widzom znanych już motywów pod przeróżnymi postaciami. Ile już powstało filmów o przygodach renifera Rudolfa? Ile o świątecznych elfach z bieguna, a ile o przygodach Mikołaja? Ciężko to wszystko zliczyć. W całym tym gąszczu światełek choinkowych i rzekomej magii, można naprawdę stracić rachubę i przeżyć Boże Narodzenie w przeświadczeniu dobrze spędzonego czasu. Tyle się przecież działo! Był Mikołaj, prezenty, dużo jedzenia i obżarstwa. Czego chcieć więcej...?

Festiwal hipokryzji

Dla coraz to większej części społeczeństwa, Boże Narodzenie stało się jedynie mdłym symbolem i okazją do wspólnego obżarstwa. "Gwiazdka" to w końcu rodzinny moment, który warto wykorzystać na odnowienie więzi z dawno niewidzianą familią. Z pewnością troska o najbliższych i żar domowego ogniska jest czymś chwalebnym. Można się jednak zastanowić, czy eliminując z życia Chrystusa, podchodzimy do tego we właściwy sposób...?

Wielu na pewno doświadczyło takich Świąt. Z krańców Polski zjeżdżają się bliżsi i dalsi krewni, ciocie i wujkowie, zastępy kuzynów. Siadają do stołu, popijają jakieś trunki i nagle na scenę wkracza... polityka. I wojna gotowa. Jeden krewny jest za PiS-em, drugi za PO. Znamy ten schemat, prawda? Teraz Wigilia mogłaby się równie dobrze skończyć a wszyscy inni domownicy mogliby wyjść. Zacietrzewieni w walce na argumenty panowie (lub panie) nie zauważyliby różnicy. Ot, Święta z rodziną...

Zastanówmy się jednak, jak to się dzieje, że ci krewni znajdują czas i siłę na roztrząsanie politycznych sporów w trakcie Wigilii? Dlaczego uważają ten czas za odpowiedni? Czy przypadkiem nie przez to, że nie wyobrażają sobie innego tematu do rozmowy przy świątecznym stole? Być może nie potrafią inaczej. Czy nie byłoby zatem rozsądne zwrócenie ich uwagi na inne, ważniejsze kwestie? Być może właśnie cicha, tradycyjna celebracja wieczerzy wigilijnej wyciszyłaby ich serca. Odczytanie fragmentu Pisma Świętego, połamanie się opłatkiem ze szczerą życzliwością. Może zrezygnowanie z alkoholu i wspólne wyjście na pasterkę zmieniłoby obraz rzeczy. Pewnych nawyków nie wypleni się od razu, ale te złe można próbować zastąpić dobrymi. A przecież tam, gdzie jest Chrystus, trudno jest zajmować się czymś tak prozaicznym i dennym, jak polityka.

Niestety, bardzo wiele rodzin jak i osób publicznych podchodzi do kwestii Świąt i Wigilii całkiem bezrefleksyjnie. Stąd zresztą mamy gwiazdy i celebrytki, które otwarcie opowiadają się za mordowaniem nienarodzonych, a w okresie świątecznym nabożnie i czule śpiewają kolędy. Nie widzą tu zapewne jawnej sprzeczności w podejmowanych działaniach. Podobnie wiele orędowniczek aborcji wymienia się prezentami z rodziną, życząc wszystkim radosnego Bożego Narodzenia. Ironiczne, nieprawdaż? Przecież, zdaniem tych kobiet, Najświętsza Maryja Panna mogłaby z powodu dowolnego kaprysu usunąć ciążę w dowolnym momencie i wszystko byłoby w najlepszym porządku...

Tak wielu polityków, którzy codziennie plują na Kościół, z okazji Świąt potulnieje, kręci ckliwe filmiki i składa życzenia, lansując się na przykładnych katolików. W końcu Święta to "magiczny czas", w którym przestają się liczyć głoszone przez cały rok poglądy. Każdy zakłada uśmiechniętą, świąteczną maskę. Nie ma tu jednak głębszej refleksji, skruchy, poprawy. Po Bożym Narodzeniu przyjdzie pora na kolejne marsze z czarnym parasolem, kolejne kalumnie i zarzuty kierowane w stronę Kościoła. Ci ludzie nigdy nie doświadczą prawdziwej, bożej radości związanej z Bożym Narodzeniem. Ich działania są sztuczne, nic z nich nie wynika. Oni zaś doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego też, niszcząc świat dookoła, najmocniej ranią i zatruwają samych siebie. Mam wrażenie, że coś tu poszło wyjątkowo nie tak, jak powinno...

Przesyt i pustka

Paradoksalnie, im więcej choinkowych światełek rozwiesimy, im większą choinkę kupimy i im bardziej będziemy się starać "poczuć magię Świąt" (tak, jak zalecają filmy i reklamy), tym bardziej rozczarowani będziemy. Jest to fakt, który co roku obserwuję w mediach społecznościowych. Pojawia się on również w wielu filmach. Ludzie "nie czują" Świąt, a wręcz doświadczają przesytu całą tą przedświąteczną atmosferą. Coś się dzieje, jest zamęt, wir przygotowań, dekoracji, ciast i zakupów. Im bardziej się starają, tym ciężej jest im poczuć czystą, szczerą radość. Jest to swoisty dramat lewicy, który znacznej części katolików najzwyczajniej w świecie pozostaje nieznany. Bo w końcu... po co to wszystko?

My to wiemy. Zgodnie z pewną mądrą, starą maksymą, gdy postawi się Boga na pierwszym miejscu, wszystko inne będzie na właściwym miejscu. Cóż jednak mają począć ci, którzy już na starcie usunęli Go z listy gości? Ba, nawet o Nim nie myślą! Z takim podejściem łatwo jest popaść w spiralę materializmu, sprytnie nakręcaną przez korporacje i media. Te bowiem obiecują: jeśli kupisz te dekoracje, będziesz szczęśliwy! Jeśli kupisz nasz napój, poczujesz magię Świąt! Jeśli obejrzysz nasz serial, spędzisz magiczne Święta z rodziną! I tak w kółko, bez końca. Ludzie poszukują sensu świętowania, celebracji, poszukują również wewnętrznego pokoju i szczęścia. Szukają go jednak nie tam, gdzie powinni. Dlatego nigdy go nie znajdują.

Z obrazu zlaicyzowanych, wystrojonych do bólu Świąt promieniuje nieznośna pustka i poczucie samotności. Jeśli nie ma Chrystusa, który przychodzi, by nas zbawić – po co to wszystko? Sanie, prezenty, Mikołaj, renifery... Wszystko to jest miłe i przyjemne, ale co potem? Co z sensem naszego istnienia, tych wszystkich celebracji? Co z bliskimi, których już z nami nie ma? Jeśli nie ma z nami Boga, czyż nie jesteśmy bezgranicznie zagubieni i samotni? Czy te głośne śpiewy, hałas zakupów i harmider sprzątania nie są sposobem, aby zagłuszyć nasze poczucie smutku? Ten wewnętrzny niedosyt, który próbujemy zaspokoić. Jęki zagłodzonej duszy, która nie może nasycić się boską miłością. A przecież to my sami ją głodzimy.

"Święta, Święta i po Świętach" - mawia się często z westchnieniem. Pod tym zdaniem często kryje się wyrzut nocy spędzonych na porządkach, przygotowywaniu potraw i zażegnywania rodzinnych kłótni przy stole. Można odnieść wrażenie, że ludzie są zwyczajnie... zmęczeni. Włożyli tyle pracy i wysiłku w przygotowania do czegoś, co minęło niezauważone. Nie przyniosło oczekiwanego szczęścia, dziecięcej radości. Ot, było minęło. Smutne, prawda? Wielu dorosłych z rozrzewnieniem wspomina lata młodości, gdy Święta wydawały im się pełne uroku, ciepła i dobra. Teraz czują jedynie ciężar odpowiedzialności za przygotowania. Z rozrzewnieniem i pewną zazdrością patrzą na dzieci, rozpakowujące sterty prezentów. Zazdroszczą im tej radości. Sądzą, że nigdy jej już nie poczują.

Jakże bardzo i strasznie się mylą... Przecież każdy z nas jest Dzieckiem Bożym. Każdy może przeżyć Święta z Bogiem w sercu i niewypowiedzianą radością świadomości bycia bezgranicznie umiłowanym. Wystarczy odwrócić oczy od przygotowań, które przez lata stały się wręcz celem samym w sobie, sprytnym rozpraszaczem. Stały się tak ważne, że brakło miejsca dla Najważniejszego. Trzeba zostawić je, choćby na chwilę. Gwarantuję, że nic się nie stanie, jeśli nie zrobimy piątego ciasta albo nie wypolerujemy rodzinnych sreber! Zostawmy to wszystko i poszukajmy, choćby myślą, Chrystusa. Uprzątnijmy dla Niego nasze serce, bo to ona jest dla Niego najistotniejsze. To w nim pragnie zamieszkać. Jestem przekonany, że gdy wpuścimy Go do naszego życia, wszystko inne ułoży się na właściwym miejscu. To jest naprawdę bardzo proste. Zapewne dlatego pewne środowiska robią wszystko, aby do tego nie dopuścić.

Wmawiają wszystkim, w tym swoim potencjalnym klientom, iż Boże Narodzeni to czysta radość wyzwalana poprzez rosnące góry prezentów, dekoracji i pokarmu. To, co miało uświetnić świętowanie, stało się nagle jego celem samym w sobie. Trudno chyba o większe zagubienie i pomieszanie...

Gdy się Chrystus rodzi...

Gdy się Chrystus rodzi i na świat przychodzi, ciemna noc w jasności promienistej brodzi...

Słowa tej pięknej kolędy wskazują nam na ciekawy, choć często pomijany fakt. Gdy Zbawiciel przyszedł na ziemię, cały świat wyraził radość z tego powodu. Nie trzeba było ton ozdób i stosów jedzenia. W grocie w Betlejem było raczej... ubogo. Zastępy aniołów ukazały się także ubogim pasterzom, którzy nic nie wiedzieli o „wielkich” sprawach. Nie mieli nawet „odpowiednich” prezentów dla Nowo Narodzonego, samego Boga. Przybiegli jednak, przynosząc Mu swoje szczere, kochające serca. I to wystarczyło.

Myślę, że jeśli każdy z nas uczyni to samo, przeżyje Boże Narodzenie piękniej i lepiej, niż kiedykolwiek. Sądzę, że chrześcijanie, którzy doświadczają piękna tych cudownych Świąt mają do wypełnienia swoją misję. Mogą przecież pokazać światu, że można inaczej. Że, wbrew medialnej propagandzie, to właśnie Jezus jest najważniejszy. Że Boże Narodzenie poświęcone Chrystusowi niesie ze sobą pokój i radość, której nie da się kupić ani znaleźć w telewizji. A ci, którzy Go odrzucają, tracą więcej, niż są sobie w stanie wyobrazić.

Co zaś tyczy się środowisk lewicowych, które, mimo całego zagubienia i zatwardziałości, także pragną szczęścia... Choć pojmują je inaczej i zapierają się rękami i nogami, aby nie pójść „staroświecką” drogą Kościoła, wciąż mają szansę. Na nich również czeka Chrystus. Być może to czas, aby odpuścić przedświąteczny wyścig szczurów i zastanowić się szczerze, po co to wszystko? Zdobyć się na chwilę refleksji. Bóg potrzebuje naprawdę bardzo niewiele, by zdziałać cuda w życiu człowieka. I nie będzie to tandetna, brokatowa „magia Świąt”, ale szczera i dogłębna zmiana, wpływająca na całe ludzkie życie. Zarówno doczesne, jak i wieczne.

Spędziłem kilkanaście godzin przygotowując się do tego tekstu i pisząc go. Jeśli uważasz go za wartościowy, udostępnij go by inni mogli skorzystać z tej pracy i wiedzy.