Karol Marks, twórca największej zarazy, jaka toczyła nasz świat powiedział, że do wygranej potrzebuje wyłącznie wprowadzenia demokracji w państwach, dla których chce socjalizmu. Niemal 200 lat po Marksie widzimy, że świetnie potrafił przewidywać, jak wyniszczone zostanie społeczeństwo, które samo decyduje o sprawach nie będących w jego zakresie kwalifikacji.
W tym artykule skupiam się właśnie na demokracji i na tym, dlaczego jest ona systemem patologicznym, szkodliwym i stawia wszystko na głowie nie dając nawet szansy na normalność. I nie jest to bynajmniej spojrzenie wyłącznie katolickie, bo czyste fakty (jak choćby powszechny brak wiedzy i wykształcenia w zakresie polityki, ekonomii, dyplomacji i wielu innych) pokażą nawet ateistom, czy ludziom innych wyznań, że coś tu jest bardzo “nie tak”. Dopiero po dobrej diagnozie będzie można zastanawiać się, do jakiego ustroju dążyć czekając na odpowiedni moment do jego wdrożenia.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie niewielka książeczka pt. "Demokracja. Opium dla ludu", którą otrzymałem od Księgarni Multibook.pl i w której problemy demokracji opisane są w formie paragrafów, punkt po punkcie. Autor jest katolikiem, jednak religijne uzasadnienie monarchii nie zajmuje w książce wiele miejsca. Całość skupia się właśnie na racjonalnych powodach do odrzucenia tego, paradoksalnie totalitarnego, ustroju.
W czym więc demokracja nie daje sobie rady?
W demokracji trwa permanentna walka o władzę wśród tysięcy, a niekiedy nawet milionów ludzi, bo schłopienie arystokracji i zniesienie prawnych różnic klasowych doprowadziło do mylnego przekonania, że każdy może dorwać się do koryta. Celem walki nie jest już tylko i wyłącznie przejęcie tronu dla swojego rodu jak kiedyś, gdy walka toczyła się między kilkoma rodzinami. Teraz o władzę walczy się na wszystkich szczeblach i stanowiskach, a ilość tych szczebli jest tak duża, że większość życia takim demokratycznym karierowiczom zajmuje ich pokonywanie, zamiast realnej pracy.
Prowadzi to do patologii takich jak:
marnotrawienie czasu i zasobów na walkę z konkurencją i próby utrzymania się na stanowisku/przy władzy zamiast przeznaczenia ich na spełnianie obowiązków;
marnotrawstwo pieniędzy na stanowiska, które są nikomu niepotrzebne (biurokracja)
utrzymywanie odpowiedzialnych stanowisk przez ludzi nie potrafiących nic poza opracowywaniem planów zniszczenia konkurentów;
blokowanie dostępu do władzy ludziom naprawdę wykształconym w danym zakresie, którzy potrafiliby coś zmienić, ale nie mają układów i mogliby obnażyć głupotę demokratów;
Jeśli Czytelnik zna esej pt “Tolerancja represywna” Herberta Marcusego lub przynajmniej o nim słyszał, to pewnie wie, że tolerancja w rozumieniu lewicowym opiera się o dopuszczenie holokaustu prawicy przy jednoczesnej pełnej akceptacji dla wszelkich zboczeń i patologii wśród “postępowej” lewicy.
Nie inaczej jest w przypadku demokratów, którzy w teorii dają prawo walki o władzę i posłuch każdemu, ALE wyłącznie w systemie demokratycznym. Innymi słowy, jest to wewnętrzna sprzeczność, ponieważ przeciwnicy demokracji (np. monarchiści) z góry skreśleni są z listy tolerowanych w debacie publicznej i wyborach. Przedłużeniem tego absurdu i jawnej manipulacji jest zrzucanie demokracji w formie bomb wszędzie tam, gdzie niezależna od banków społeczność obiera sobie ustrój inny, niż kontrolowany przez wypaczone zasady świata zachodu. Nawet, gdy społeczność ta przez tysiąclecie żyła w ustroju niedemokratycznym, bo taki właśnie uznawała za właściwy. Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji, za to jest wiele totalitaryzmu dla wrogów demokracji.
W związku z tym nie ma żadnego znaczenia, czy monarchię lub jakikolwiek inny ustrój życzy sobie wprowadzić większość społeczeństwa. Wystarczy, że jest to system niedemokratyczny, przez co wchodzi w konflikt z prawem uniemożliwiającym wyjście poza schemat. Konstytucja i prawo definiuje ustrój państwa jako demokratyczny, a więc pod uwagę można brać tylko demokratycznie kandydujące organizacje. Te, które nie pasują do opisu są wyciszane, odsuwane poza debatę publiczną, a najczęściej też intensywnie rozpracowywane przez służby mafii rządzących.
W demokracji władzą są media i pieniądze, a nie wybrane rządy. Społeczeństwo nie ma pojęcia o polityce i nie wie nawet, skąd to pojęcie zdobyć, więc z braku chęci i czasu kieruje się tym, co podaje się mu do wierzenia w mediach. I tak cały internet, rzekomo jeszcze wolne medium, przepełniony jest frazesami bez pokrycia w faktach, które powtarzają czytelnicy jednej czy drugiej gazety, widzowie jednego czy drugiego kanału. A skoro tak się dzieje, to na demokratyczne wybory z łatwością wpływać mogą obce państwa i korporacje, tak jak w Polsce robią to choćby Niemcy, Rosja, USA i Izrael.
Szczególnie korzystną dla nich sytuacją jest ta, w której lewicowy bełkot sparaliżował racjonalne myślenie władzy i nie dopuszcza do nacjonalizacji mediów (nie mylić z upartyjnieniem). Wystarczą duże pieniądze i głosy zdobywa się co wieczór o dwudziestej. Tutaj nie pozostaje mi dodać nic poza gorącym poleceniem książki “Niebezpieczne związki Donalda Tuska” W. Sumlińskiego, gdzie możecie przeczytać całkiem sporo o władzy obcego mocarstwa nad całym naszym krajem.
Poniżej szybka prezentacja tego, jak wygląda podział rynku mediów w Polsce. Gdyby ktoś pytał, dlaczego Polacy z Polaków stali się ojropejczykami ;)
Według GUS, jeszcze 10 lat temu magistrem był tylko co piąty Polak, a osoby mające stopień wyższy nie stanowiły nawet pół procenta populacji Polski. Tak więc jeden na pięciu ludzi wokół nas miał wtedy coś więcej, niż maturę. Dziś, studiujących w Polsce jest ok 1,2 miliona ludzi. Ale czy to jakaś poprawa? Biorąc pod uwagę, że w większości są to kierunki “nowoczesne”, innymi słowy często bezużyteczne, trudno dopatrzyć się realnego postępu. Na filologię idą ludzie nie znający studiowanego języka, a na informatykę osoby potrafiące grać w gry (jako technik informatyk znam takie przypadki z autopsji). Na pedagogikę przyjmuje się ludzi z najniższymi wynikami matur i tak dalej.
Przedwojenny maturzysta zmiażdżyłby wiedzą dzisiejszego doktora “nauk”, ale po Katyniu elity mamy jakie mamy. I paradoksalnie, jest to całkowicie racjonalne i naturalne, bowiem nigdy elitą nie może być połowa narodu. Nigdy wszyscy nie będą świetnie wykształceni, tak jak nie będą bogaci, mądrzy, popularni. Poziom kształcenia został po prostu sztucznie i celowo zaniżony, by dać szansę na przedłużenie dzieciństwa różnym osobom, które w normalnym systemie nigdy nie dostałyby się nawet do dobrego liceum.
Jak więc tacy ludzie mają czymkolwiek rządzić? Cóż, nie mają żadnych szans. I słusznie pojawi się tu kontrargument: “ale przecież w demokracji dzisiejszej masy wybierają swoich przedstawicieli, a nie same tworzą ustawy, wydają decyzje itp.”. Owszem, ale w tym stanie rzeczy, skąd mają wiedzieć, kogo sobie wybrać? Tutaj jedyną odpowiedzią są poprzednio wymienione absurdy demokracji, czyli wiara w medialną papkę informacyjną oraz zaufanie na podstawie wykreowanego wizerunku. Po prostu społeczeństwo nie jest w stanie w żaden sposób ocenić jakiegokolwiek reprezentanta.
Społeczeństwo demokratyczne jest dokładnie jak dziecko, któremu możemy albo dać to czego chce, albo wychować go na “prawdziwego człowieka”. Możemy dać mu worek cukierków każdego dnia, albo nauczyć szacunku do swojego ciała. Możemy dać mu nieograniczone środki na spełnianie zachcianek, albo nauczyć szacunku do pieniądza i pracy. Ale możemy to robić tylko dlatego, że dziecko nie może zbuntować się wobec władzy rodzicielskiej (choć i to w celu zezwierzęcenia społeczeństwa jest powoli niszczone).
Społeczeństwo niestety zbuntować się może i zrobi to, jeśli jego zachcianki nie są spełniane. Dlatego rządy nie spłacają długów wobec światowej finansjery, za to rozdają socjal promując nieróbstwo i pasożytnictwo. Głosy same płyną, bo przeciętny Kowalski nie rozumie nawet, że rząd nie ma żadnych pieniędzy, a każdy datek zostanie spłacony z dużą nadwyżką przez kolejne pokolenia.
W połączeniu z wszechobecnym marksizmem, debata publiczna skupiona jest wokół dosłownie najbardziej prymitywnych obszarów ludzkiej egzystencji, czyli:
- seksu (edukacja seksualna dzieci, aborcja, in vitro, antykoncepcja)
- wygody (przywileje pracownicze, darmowa opieka zdrowotna etc)
- chciwości (socjal, podwyżki płac, etc)
I owszem, politycy na co dzień zajmują się też wieloma ważniejszymi sprawami. Tyle tylko, że robią to w oderwaniu od swoich wyborców i całej debaty publicznej, co jest kolejnym dowodem na bezsensowność dopuszczania do decyzji politycznych przeciętnego Kowalskiego zainteresowanego głównie michą, kasą i łóżkiem.
Masońsko-marksistowska zasada subiektywności wszystkiego co nas otacza mówi, że rzekomo prawda nie istnieje, bo każdy może mieć swoje zdanie. Katolikowi od dziecka uczonemu, że jest jedna Prawda i wiele kłamstw ciężko to pojąć, bo czy Słońce zgaśnie tylko dla mnie, kiedy uznam, że wierzę w jego nieistnienie? A jednak, w polityce i kulturze ludzie zdają się masowo przyznawać temu rację. Nie wiedzą jednak, jak przerażające konsekwencje ma to dla życia społecznego i życia w ogóle.
Bo przecież, jeśli nie ma niezmiennych prawd, to czy istnieje granica manipulacji? Aborcja zdaje się być tu przykładem idealnie pokazującym tragizm takiego podejścia. Zależnie od spojrzenia, człowiek przestaje lub zaczyna być człowiekiem. Zależnie od podejścia jest lub nie jest wyborem, własnością matki, zbiorem komórek, a w wyjątkowych przypadkach - ukochanym potomkiem.
Wszystko to zależy od wyniku demokratycznego głosowania. A jak słusznie zauważył pan Marks, demokratyzacja życia społecznego zawsze ostatecznie doprowadzi do rozpasania i zezwierzęcenia człowieka, nad którym nie ma już “bata” i władzy nadludzkiej, jak miało to miejsce w średniowieczu.
Nigdy nie ukrywałem, że moje zainteresowanie życiem społecznym, polityką i katolicyzmem wzięło się od pana Grzegorza Brauna. Za to zawsze będę miał wobec niego dług wdzięczności. Slogan “mafie, służby i loże” był głośny w 2015 roku przy okazji jego kampanii prezydenckiej i na stałe pozostał już wśród prawicowej części Polaków.
Historie opisywane przez Wojciecha Sumlińskiego, seria “Resortowe dzieci”, czy po prostu historia polityczna pokazują jasno, że ludzie widywani na wiecach wyborczych i zajmujący pierwsze miejsca na listach nie są w żaden sposób organami decyzyjnymi. Szczególnie służby tajne i obce wywiady mają duże pole do popisu jako nieproporcjonalnie potężne ośrodki wpływu. Ogromna władza i budżety przy jednoczesnym funkcjonowaniu w cieniu, całkowicie poza świadomością społeczeństwa to coś, co robi z tych ludzi półbogów. W starciu z politykiem, który całe życie poświęcił budowaniu wizerunku i uśmiechaniu się do kamer, służby i loże wygrywają bez walki, a kto ma zbyt wiele odwagi, kończy w spotkaniu z seryjnym samobójcą strzelając sobie w serce kilka razy z kilkunastu metrów. I później jeszcze czyści własne odciski palców z broni, od której zginął.
Po tym, jak demokratycznie wybrany rząd dorwie się do władzy nie następują bynajmniej intensywne prace nad poprawą sytuacji państwa. Prace owszem są intensywne, ale skupiają się one na obsadzaniu ważnych stanowisk przyjaciółmi miłościwie nami rządzących, wymianie kadr spółek skarbu państwa i podobnych matactwach. Ręka rękę myje i znamy to dobrze, choć mylnie wydaje nam się, że najważniejsze osoby w państwie powinny przecież mieć jakiś moralny kręgosłup i być ideowymi działaczami. Niestety, po dotarciu na szczyt trzeba zwrócić długi, które zaciągnęło się u bardzo ważnych ludzi celem osiągnięcia tegoż szczytu. Bo chyba żaden dorosły człowiek nie sądzi, że wielki biznes sponsoruje partie polityczne z sympatii dla programu i w oczekiwaniu na powszechną szczęśliwość małych i dużych.
Utrzymywanie koryta nie dotyczy jednak tylko korupcji, przysług i nepotyzmu. Także w świetle fleszy i całkiem otwarcie o to koryto zabiegać trzeba stale, bo przecież za kilka krótkich lat kadencja się kończy i konieczna jest kolejna wygrana w wyborach. A elektorat wybierze partię tylko wtedy, kiedy był zadowolony z poprzedniego okresu rządów lub gdy uwierzy w zapewnienia na przyszłość. I tak rozdaje się socjal, tworzy się sztucznie miejsca pracy, wysyła się ludzi do różnych szkół i uczelni, by zafałszować statystyczne bezrobocie lub poziom wykształcenia. Zaciąga się kredyty na budowy imponujących, ale nie zawsze potrzebnych struktur nie zapominając oczywiście o odpowiednim “informowaniu” społeczeństwa o swoich “sukcesach”. Wszystko to spłacą dzieci i wnuki tegoż elektoratu, ale to już problem kolejnych rządzących.
Powyżej starałem się nakreślić najważniejsze moim zdaniem wady demokratycznego ustroju. Zdaję sobie jednak sprawę, że po wiekach propagandy prodemokratycznej wielu osobom mimo wszystko nadal będzie się on wydawał najlepszym ustrojem, jaki może zaistnieć. Mityczna władza ludu i udawana troska polityków o niemogących im zaszkodzić wyborców mami nadal całe społeczeństwa, które uwierzyły, że każdy inny system jest totalitaryzmem i należy go zbombardować.
O tym, dlaczego jest to absolutne kłamstwo oraz o innych możliwościach ustrojowych napiszę jeszcze w przyszłości. Na razie zachęcam do poznania ciemnej strony demokracji i zrozumienia, że fakt iż coś istnieje od lat nie oznacza, że jest to rzecz właściwa. Często jest wręcz odwrotnie.
Spędziłem kilka godzin przygotowując się do tego tekstu i pisząc go. Jeśli uważasz go za wartościowy, udostępnij go by inni mogli skorzystać z tej pracy i wiedzy.