Poniższy artykuł na temat wojny informacyjnej (jej przyczyn, metod i wyników) przygotował dla nas Tomasz Węgrzyn, prowadzący stronę Kontrrewolucja Informacyjna. Poniżej znajdziesz informacje, które każdy świadomy i aktywny katolik powinien posiadać, by bronić Kościoła i całej społeczności katolickiej przed ciągłymi atakami, które bynajmniej nie będą słabły.

 

Katolik w dobie prześladowania informacyjnego

Dość często napotykam się na „teorię spiskową” o rzekomym władaniu światem przez Watykan. Funkcjonuje to w różnych formach od wskazywania wprost na Watykan i papieża, przez wszystkiemu winnych Jezuitów po realizujące zadania NWO „modernistyczną”, „posoborową”, „marksistowską” frakcję hierarchii katolickiej. W efekcie zależnie od osobistych sentymentów każdy może natrafić na wersję brzmiącą dla siebie przyjaźnie. Podejrzewając, że część z Państwa odbierze niniejszy tekst jako obronę „złych” praktyk bądź celów „Watykanu” zaznaczę, że oczywistym jest, że zarówno konszachty z „pomocnikami Szatana na ziemi” jak i herezja irenizmu są jednoznacznie godne potępienia.

 

Spojrzenie globalne

Stosunkowo łatwo jest zauważyć, że żyjemy w czasach walki między dwoma odmiennymi spojrzeniami na suwerenność państwową. W skrócie możemy tutaj wyodrębnić rywalizację między nacjonalizmem, a liberalizmem kosmopolitycznym[1]. To pierwsze sprowadza się do postulatu samostanowienia o sobie poszczególnych narodów (państw narodowych), a drugie do stworzenia jakiejś formy rządu światowego. Ideologię ukierunkowaną na stworzenie jednego światowego rządu, jednego państwa itd. najprościej nazwać globalizmem (przy czym nie należy tego mylić z globalizacją rozumianą jako „skracanie dystansu” między państwami z uwagi na rozwój technologii, intensyfikację handlu etc.).   

Nie trudno się zorientować, że już po zakończeniu drugiej wojny światowej, czyli przed zwołaniem Soboru Watykańskiego II, dwie dominujące siły eksportowały na świat dwie wersje ideologii anty-nacjonalistycznej. Tak więc od dłuższego czasu żyjemy w czasach rozwoju instytucji globalnych, przy czym na potrzeby niniejszego artykułu wystarczy przywołać ONZ. Oczywiście nie jest to rząd światowy, ale przecież Ci, którzy alarmują, wskazują przede wszystkim, że jest to „projekt w budowie”. Jako obecnie stosowane narzędzia w zależności od kontekstu warto wskazać zrównoważony rozwój oraz nowoczesny marksizm[2]. W tym kontekście ciekawe są rozważania red. Krystiana Kratiuka w artykule pt. „ONZ wszystkich religii?” opublikowanym w magazynie Polonia Christiana Lipiec – Sierpień 2018 (63).  Snuje on tam smutną wizję przekształcenia ziemskich struktur Kościoła w światową organizację multireligijną.

 

Nie rozstrzygając powyższych kwestii załóżmy, że właśnie te tendencje zwyciężą, a „rząd światowy”, np. w formie sieci organizacji ponadpaństwowych, stanie się faktem. Spójrzmy więc na mapę świata. Mamy aktualnego hegemona, w którym mieszka sporo katolików, ale nie stanowią oni większości. Podobnie ich wpływ na władzę jest raczej niski. Historycznie mówi się o dominującej roli tzw. WASP-ów. Wielu jednak wskazuje na ustępowanie miejsca różnym siłom nacisku np. lobby żydowskiemu, saudyjskiemu czy marksistom eksploatującym problem „uciskanych” mniejszości. U głównego przeciwnika hegemona, czyli w Chinach, funkcjonują w praktyce dwie wspólnoty katolickie – „oficjalna” i „podziemna”.

Niechęć do katolicyzmu przejawia się w różny sposób np. w prowincji Henan uczęszczanie na mszę świętą jest dozwolone od ukończenia 18 roku życia. Ponadto „katolikom nakazano m.in. śpiewanie hymnu państwowego podczas Mszy św. i nabożeństw, a także wywieszanie w kościołach chińskich flag”[3]. W Indiach i Japonii katolicy stanowią ilościowy margines, z kolei trudno oczekiwać, aby z dnia na dzień w Rosji nastąpiły masowe konwersje z prawosławia (lub islamu) na katolicyzm. W Europie owszem są ogniska katolicyzmu, lecz UE jest projektem komunistycznym, a przykładowo we Francji odpowiedzią na ataki terrorystyczne oprócz intensyfikacji „walki z terroryzmem” jest również propagowanie wzmocnienia sekularyzacji. Przytoczyłem tę krótką wyliczankę aby wskazać, że z perspektywy układu sił katolicy de facto mają znikomy wpływ na charakter kształtującego się „rządu światowego”. W takim razie może chociaż katolicy dysponują siłą bazując na ideologii demokratyzmu? Otóż przytaczając grubo ciosane liczby za Wikipedią katolicy stanowią około 50% chrześcijan co stanowi 15,9% światowej populacji. Patrząc więc na to w ten sposób mieliby wpływ zauważalny lecz w gruncie rzeczy pomijalny (np. poprzez stygmatyzację „katolickiego faszyzmu”) w ramach tzw. dyskursu.

 

Kilka uwag historycznych

W tym miejscu zwrócę uwagę, że prześladowania chrześcijan rozpoczęły się już w Jerozolimie. Przy czym omawiając historię pierwszych wieków wskazuje się przede wszystkim na prześladowania ze strony Rzymu. Trwało ono około 250 lat od czasów Nerona, przy czym zmieniało zasięg obszarowy (od prześladowań regionalnych po ogólnopaństwowe) oraz natężenie. Zakres męczeństwa był różny, o czym ks. Umiński tak pisze[4]:

„Oprócz więc wiezień, konfiskaty majątków, wygnania, ciężkich robót publicznych stosowano kary tortur i śmierci przez oddawanie drapieżnym zwierzętom na arenach cyrkowych, łamanie kołem, wieszanie, krzyżowanie, biczowanie, rozrywanie albo obcinanie członków, palenia lub przypiekania ciała, oblewanie roztopionym metalem albo wrzącą oliwą, topienie, grzebanie żywcem, morzenie głodem itp. Nie tylko torturowano ciało lub odbierano życie, ale niejednokrotnie, jak zwykle w prześladowaniach, starano się i moralne męczarnie zadawać ofiarom”.
Wskazuje on również, że najsroższe prześladowania w Imperium Rzymskim spotkało chrześcijan za czasów cesarza Dioklecjana (panował od 284 r. do 305 r.), co opisuje następująco[5]:

„Cesarz ten, nakazywał palić księgi święte, burzyć świątynie, odbierać chrześcijanom stanowiska i wolność, osadzać duchownych w więzieniach, skłaniać za pomocą tortur i innych sposobów do odstępstw, wreszcie karać śmiercią opornych”.

Myślę, że w tym kontekście nie ma potrzeby przypominać skutków szeroko pojętej rewolucji protestanckiej, potem antyfrancuskiej czy chociażby wydarzenia w Meksyku, aby nie szukać przykładów związanych z Islamem… Stosunkowo mało znane są jednak prześladowania w Japonii, gdzie po zaskakujących sukcesach misji zapoczątkowanej w 1549 r. przez św. Franciszka Ksawerego już w 1587 r. rozpoczęto prześladowania, które skończyły się m.in. wymordowaniem nawróconych Japończyków. Tak o tym w swojej książce pisze Louis De Wohl:

„Największy z cudów świętego Franciszka Ksawerego zdarzył się ponad trzysta lat po jego śmierci. Kościół, który założył w Japonii w XVI wieku cierpiał bardzo. Wzrósłszy do trzystu tysięcy członków, spotkał się z prześladowaniami nim zakończył się wiek, a w 1616 roku edykt cesarza nakazał unicestwienie katolicyzmu. Dziesiątki tysięcy chrześcijan zostało zabitych. W 1640 roku Japonia odizolowała się od wszelkiego wpływu chrześcijaństwa z zagranicy. Misjonarze – i jezuici i dominikanie – którzy potajemnie tam przybywali, byli chwytani i torturowani na śmierć. Ale w połowie XIX wieku Japonia ponownie otworzyła swe porty dla handlu z zagranicą, a misjonarze powitani zostali przez japońską delegację w imieniu chrześcijańskiej wspólnoty liczącej trzydzieści tysięcy dusz. Byli to potomkowie nawróconych przez świętego Franciszka i jego ludzi. Ponieważ od pokoleń nie było wśród nich ani jednego księdza, jedynym sakramentem jaki przyjmowali był chrzest. Jednak utrzymali wiarę przy życiu…”[6]

Wracając jednak do pierwszych wieków ks. Umiński we wspomnianej książce wskazuje również, że w okresie prześladowań obok autentycznej świętości życia wielu chrześcijan dość swobodnie rozwijały się różne herezje. Wskazuje on na herezje judaistyczne, różne odmiany gnostycyzmu, montanizm. Dodatkowo, w krótkim czasie po zniesieniu prześladowań pojawiły się arianizm, duchoburstwo, nestorianizm, monofizytyzm oaz pelagianizm. Zwracam na to uwagę, gdyż spotykając się w ukryciu trudno w szerokim gronie dyskutować nad prawdami wiary w celu potępienia błędów oraz zdefiniowania dogmatów. Wręcz przeciwnie – w warunkach powszechnego prześladowania i utajniania własnych działań dużo łatwiej popaść w sekciarstwo bez szansy na upomnienie i korektę błędów z zewnątrz. Z kolei w warunkach „wolności słowa” istnieje ryzyko szybszego upowszechniania błędu lecz zarazem jest realna szansa zgłębienia danego problemu i rozjaśnienie sprawy, jak Kościół zrobił w przypadku arianizmu na synodzie w Aleksandrii w 319 r., a potem na soborze nicejskim w 325 r.

Innym skutkiem prześladowań były oczywiście migracje, gdzie dla niniejszego artykułu warty uwagi jest ten fragment za ks. Umińskim[7]:

„W okresie prześladowań chrześcijanie z cesarstwa rzymskiego szukali częstokroć schronienia poza jego granicami, m.in. zaś w Persji, która była w ciągłych wojnach z państwem rzymskim i skutkiem tego chętnie przyjmowali u siebie chrześcijan. Wpłynęło to na znaczne rozszerzenie chrześcijaństwa w Persji.”

 

Owce należy paść, czy prowadzić na rzeź?

Co powinna zrobić władza duchowa w obliczu zagrożenia ze strony brutalnej, materialnej siły agresora? Czy należy zaangażować się w aktywność polityczno-dyplomatyczną? Z historii pierwszych wieków przytoczę dwa ciekawe zdarzenia. Pierwsze związane z Attylą (452 r.) Warren H. Caroll opisuje następująco:

„W końcu zdecydowano, że papież Leon stanie osobiście na czele poselstwa do Hunów. Nikt nie wie, co powiedział jeden drugiemu (…) Wiemy jedno: gdy rozmowy dobiegły końca, Attyla zawrócił swych Hunów z Italii, by nigdy już nie powrócić”[8]

Drugie zdarzenie związane z Genezarykiem (455 r.) ten sam autor tak opisuje:

„Papież Leon ujął sprawy w swoje ręce. Tak jak niedawno spotkał się z Attylą, tak też teraz ruszył na spotkanie króla Wandalów Gaiserika, nominalnego arianina, który od czasu do czasu prześladował katolików, dzikiego barbarzyńcy zainteresowanego przede wszystkim grabieżą. Gaiseric nie był skłonny zawrócić jak Attyla, mając przed sobą bezbronny Rzym, zupełnie zdany na jego łaskę. Zgodził się jednak oszczędzić jego mieszkańców oraz budowle, ograniczając się do ich doszczętnego ograbienia, wyjąwszy kilka wielkich kościołów jak kościół św. Piotra, św. Pawła za Murami i Bazylikę Laterańską. Wandalowie plądrowali Rzym przez dwa tygodnie (…) wywożąc do Afryki wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, w tym dzieła sztuki, z wyjątkiem tych, które znajdowały się w kościołach, które pozostawiono nietknięte na podstawie umowy zawartej z papieżem Leonem.”[9]

Współcześnie wrogiem Kościoła oprócz barbarzyńców jest również „własne” państwo. Skoro bazuje na określonym światopoglądzie (lub „neutralności światopoglądowej” prowadzącej do hipokryzji prawa), to katolik jest w istocie wrogiem. Myślą Państwo, że przesadzam? Przecież wierzący katolik jest radykalny w swoich poglądach, odwołuje się chętnie do fundamentów swojej wiary, potępia zło oraz głosi prawdę, również tę niewygodną dla władzy. Innymi słowy, w praktyce dąży (być może nieświadomie) do przewrotu ideologicznego w państwie.

W tym kontekście bardzo ciekawa jest analiza dotycząca zagrożeń terrorystycznych umieszczona w biuletynie ABW z 2011 roku (sygnowane Krzysztof Izak)[10]. Szczególnie ciekawe jest położenie akcentu przez ABW na „powrót do chrześcijańskich korzeni” jako źródła terroryzmu. W tej publikacji jest wprost napisane, że polscy muzułmanie są pod wpływem działań „Ligi Muzułmańskiej w RP, organizacji znajdujących się pod silnym ideologicznym wpływem Braci Muzułmanów”. Warto przejrzeć całość opisu zagrożenia ze strony środowisk muzułmańskich, szczególnie, że biuletyn ABW we wnioskach wskazuje zagrożenie ze strony islamistów jedynie pod kątem wielkich imprez Euro 2012 oraz Olimpiady w Londynie, zupełnie nie poruszając codziennej ich aktywności. Z całości można wyciągnąć wniosek, że w przypadku zagrożenia ze strony terroryzmu islamskiego „niepokój wzbudza” 40. rocznica zamachu w Monachium, a w przypadku zagrożenia ze strony ”nacjonalistów” niepokój budzi codzienny proces opisywany jako: „wzrost aktywności organizacji walczących o zachowanie chrześcijańskiej tożsamości naszego kontynentu”.

Jak Państwo widzą proponuję moim drogim czytelnikom uświadomić sobie fakt prowadzenia z Kościołem wojny politycznej. W tej walce Kościół nie posiada nie tylko żadnej swojej dywizji, ale również wsparcia ze strony państwa, które w kategoriach ideologicznych moglibyśmy nazwać katolickim, a w geopolitycznych byłoby mocarstwem regionalnym. Oznacza to, że nawet jeśli Kościół nie jest eksterminowany otwarcie, to wszelkie źródło legalnej przemocy (od armii, poprzez wywiad, kontrwywiad, policję po sądy i urzędy) jest wrogie i skłonne podjąć się co najwyżej taktycznej współpracy. W praktyce w świecie poddanym globalizacji coraz trudniej znaleźć współczesny odpowiednik przytoczonej wyżej Persji, przy czym jest to oczywiście wciąż możliwe. W świecie triumfującego globalizmu będzie to już niemożliwe – cały świat byłby w takim wypadku siedemnastowieczną Japonią, gdzie owce prowadzone na rzeź nie posiadałyby pasterzy.

To co współcześnie bywa nazywane upadkiem „kościoła posoborowego” (szczególnie jeśli przez członków Kościoła) jest w pewnym sensie dowodem na to, że Kościół tę walkę przegrywa, mimo że dominującą obecnie metodą walki nie jest walka energetyczna[11] lecz informacyjna. Ostatecznie od początku istnienia Kościoła celem było zbawienie dusz, co w praktyce przejawia się udzielaniem sakramentów, nauczaniem moralności, obroną i głoszeniem prawdy oraz nawracaniem. Są to przecież w istocie działania, które w zakresie prowadzenia wojny zdecydowanie bliższe są metodom walki informacyjnej niż energetycznej. Nawet jeśli jako katolicy funkcjonowali ludzie preferujący ofensywną wojnę energetyczną (chociażby spór Polski i Litwy z Krzyżakami), to najpóźniej od pism Pawła Włodkowica oczywistym jest, że działali oni wbrew naturze Kościoła[12].

 

Walka informacyjna – krótki przegląd opinii

Co prawda metody energetyczne są w gotowości, to jednak z różnorakich względów w Polsce i na tzw. zachodzie stosowane są przede wszystkim metody informacyjne. Walka (wojna) informacyjna nie jest powszechnie wykorzystywanym pojęciem, wydaje się wręcz, że funkcjonuje głównie w formie publicystycznej. Pod tym względem najsensowniejsze wydaje mi się przytoczenie głównych tez z publicystyki dr Rafała Brzeskiego. Ciekawy jest tutaj wykład dla NAI ZdW z kwietnia 2013 roku pt. „wojna informacyjna”[13]. Tak więc wg Brzeskiego celem wojny informacyjnej jest przekonanie drugiej strony, by działała ona w zgodzie z naszymi celami. Co do istoty samej metody mówi on m. in.:

„Informacyjna inwazja obejmuje najczęściej zarówno wiedzę o własnym społeczeństwie, jak i o świecie zewnętrznym. Taki info-agresor chce bowiem pozbawić ofiarę najazdu nie tylko prawdy o sobie samym, ale także zrujnować jej układ odniesienia, czyli zasób wiadomości, w stosunku do którego ocenia się otrzymywaną informację”.

Dalej:

„Kiedy rozpadną się naturalne, nawarstwione przez pokolenia „sita”, dzięki którym odruchowo już odsiewamy informacje fałszywe lub nieistotne, to nie będziemy mogli trafnie ocenić, czy informacja jest wartościowa, czy też jest to tylko szum informacyjny, czyli atrakcyjne bzdury zamulające umysł.”

Inną osobą omawiającą ten temat w ciekawy sposób jest dr Leszek Sykulski. On jednak stara się nadawać swoim wypowiedziom rys naukowy, w efekcie korzysta z bardziej wysublimowanych pojęć. Przykładowo w swojej krótkiej wypowiedzi na swoim kanale YT z 25 maja pt. „Wojna liniowa a wojna nieliniowa”[14] przytacza pojęcie „wojny dyfuzyjnej” (rozproszonej) rozwijanej przez „wojskowych i badaczy” izraelskich. Ta koncepcja zakłada zdobycie panowania, dominacji nad danym państwem, społeczeństwem bez angażowania sił zbrojnych. Przykładowo mówi on:

„ (…) mamy do czynienia z obezwładnieniem wrogiego społeczeństwa, wrogiego państwa jego własnymi siłami.”

oraz

„(…) w taki sposób aby ono samo dokonało destabilizacji swojego państwa, aby doprowadziło do chaosu w swoim państwie oraz tak naprawdę do izolacji (…)”
Myślę, że warto tutaj przytoczyć również głos śp. doc. Józefa Kosseckiego, który w jednej ze swoich książek opisał ewolucję nauki, społeczno gospodarczą oraz walki wyszczególniając cztery generacje tego rozwoju. Oczywiście w IV. generacji dominującą rolę wg Kosseckiego odgrywa informacja. W zakresie opisu walki IV. generacji kluczowe dla tego artykułu jest:

„Innym ważnym środkiem walki informacyjnej jest lobbing i wszelkiego rodzaju naciski zmierzające do ustanowienia korzystnych dla mocodawców norm prawnych. Natomiast rola tradycyjnych środków masowego przekazu informacji, takich jak prasa, radio i telewizja, stopniowo maleje dzięki Internetowi, który powoduje to, że społeczny przekaz informacji się decentralizuje i przybiera charakter sieciowy.”[15]

Należy tutaj jednak dokonać drobnego uzupełnienia, aby uniknąć opacznego zrozumienia powyższego cytatu. Mianowicie mówimy o walce (wojnie) i z tej perspektywy należy rozpatrywać narzędzia takie jak media oraz Internet, ze szczególnym uwzględnieniem mediów społecznościowych. Otóż katolik logujący się na swoje konto jest przede wszystkim celem ataków informacyjnych, nawet jeśli robi to w celu nawiązania kontaktu ze znajomymi, przeglądania materiałów katolickich czy rozmowy w dość przyjaznym środowisku tematycznej grupy dyskusyjnej. Innymi słowy, z perspektywy omawianych kwestii, katolik w Internecie jest żołnierzem i od jego przygotowania „off-line” zależy, czy zostanie unieszkodliwiony (tj. ogłupiony) i zaprzęgnięty do realizowania celów wroga, czy też sam będzie promieniował prawdą. Mnogość internetowych duszpasterzy i apologetów niewiele tu zmienia, choć zapewne łagodzi i odwleka w czasie negatywne skutki tego mechanizmu, a dla niektórych może być nawet ratunkiem i wezwaniem do osobistego zaangażowania.

Podobny temat porusza ks. prof. Andrzej Kobyliński[16]. Mówi on tam o „religijnej wojnie hybrydowej” z szeroko pojętym Chrześcijaństwem, która przejawia się powszechnym rozpadem. Wskazuje on, że co dziesięć godzin powstaje nowa chrześcijańska denominacja, a do 2025 będzie ich zapewne 55 tys.

Zwrócę Państwa uwagę na to, że dla katolika wszystko z tego podrozdziału powinno być oczywiste. W końcu diabeł jest „ojcem kłamstwa” [J 8:44], a właśnie do informowania fałszywego, manipulacji oraz szeroko pojętej inżynierii społecznej, czyli do kłamstwa to wszystko się sprowadza.

Podsumowując tę część walka informacyjna sprowadza się do kilku zasad – zniszczenie wiedzy o samym sobie, zniszczenie wiedzy o otoczeniu, rozbicie wewnętrzne (eksploatowanie podziałów), dezorganizacja, paraliż decyzyjny oraz wmówienie wrogich celów (narzucenie ideologii). Atakowany nie tylko jest faszerowany kłamstwami, ale również odbiera mu się spójną wizję świata (tożsamość, tradycję) będącą punktem odniesienia dla wszystkich odbieranych informacji. Ta metoda walki przenosi przy okazji ciężar na każdego człowieka – realna walka odbywa się w świadomości każdego z nas. Stajemy się informacyjnym żołnierzem lub zwyczajnym mięsem armatnim.

 

Cele długofalowe oraz niechęć do tomizmu

Gdy pytamy się o cele długofalowe to w zasadzie pytamy się o system norm społecznych wytyczający zasadnicze cele działań społecznych. Dla Kościoła byłoby to np. realizowanie zadań wyznaczonych przez Chrystusa. Na potrzeby swoich rozważań Kossecki taki system nazywa ideologią[17]. Zdaję sobie sprawę, że to słowo jest w wielu środowiskach wyklęte, niemniej na potrzeby rozważań z zakresu walki informacyjnej definicja Kosseckiego jest adekwatna. Ostatecznie skoro walka jest zdecentralizowana, a obiektem ataku jest każdy z nas, czyli społeczeństwo, to właśnie decydujący jest tutaj system norm (ideologia), którym się ono kieruje.

Wracając do naszego głównego wątku, gdy słucham ortodoksyjnych katolickich publicystów odbieram wrażenie, że pozytywnym punktem odniesienia jak i skarbnicą wiedzy o samym sobie (m.in. o głoszonej przez nas Prawdzie Objawionej) są prace Akwinaty oraz jego kontynuatorów. Szczególnie jeśli mówimy o Kościele od soboru trydenckiego do przemian po drugim soborze watykańskim. Przyczyn tego może być wiele. Jan Paweł II w Fides et Ratio [43] pisze:

„W epoce, gdy chrześcijańscy myśliciele odkrywali na nowo skarby filozofii starożytnej, a ściślej arystotelesowskiej, wielką zasługą Tomasza było ukazanie w pełnym świetle harmonii  istniejącej między rozumem a wiarą. Skoro zarówno światło wiary, jak i światło rozumu pochodzą od Boga – dowodził – to nie mogą sobie wzajemnie zaprzeczać”.
Dalej [44] wskazując na postawę (nie na detale konkretnych szczegółowych rozstrzygnięć) Akwinaty stwierdza, że „Słusznie zatem można go nazwać <<apostołem prawdy>>”.

Stosunkowo niedawno książkę o św. Tomaszu jako o filozofie wydał prof. Artur Andrzejuk. Przytoczę tutaj dwie krótkie tezy z tej publikacji. Po pierwsze Andrzejuk wskazuje, że Akwinata zredefiniował arystotelesowskie pojęcie bytu, a podsumowując:

„Można powiedzieć, że istota propozycji Tomasza polegała w gruncie rzeczy na odwadze naruszenia schematu Arystotelesa, przezwyciężenia jego metafizycznego paradygmatu, na co nie zdecydowali się filozofowie arabscy (…)”[18]

W celu sprawdzenia szczegółów proponuję zajrzeć do tej książki oraz innych publikacji, gdyż tutaj nie o metafizykę chodzi, a raczej o sugestię, którą zamieścił autor – tomizm nie jest arystotelizmem. Po drugie Andrzejuk wskazuje również istotną dla nas kwestię w podejściu Akwinaty:

„Jednak podstawowa nauka, jaka płynie z myśli Tomasza, jest taka, że to byt jest kryterium poznania i wobec tego to wierność rzeczywistości, a nie tekstom, nawet tekstom św. Tomasza, stanowi najważniejszą cechę tomizmu.”[19]

Zanim przejdę do wniosków w tej części rozważań chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na wykład o. dr Michała Palucha OP pt. „Tomasz z Akwinu – zagrożenie dla teologii czy szansa?”[20] z 2013 roku, dostępny na kanale YT „TVFidesEtRatio”. O. Paluch omawia w jego trakcie jego „osobisty dowód na wyjątkowość Tomasza” tj. wskazuje na trzy cechy występujące w jego pracach łącznie – 1) Możliwe szerokie obejmowanie Tradycji 2) Próba przedstawiania całościowej, spójnej wizji rzeczywistości 3) Koncentracja na argumentach oraz powstrzymywanie się przed manipulowaniem odbiorcą. W dalszej części zapytany o paradoksy (wykorzystywane przez niektórych teologów, w tym Ojców Kościoła) konkluduje, że takie (tj. paradoksalne, dialektyczne) rozumowanie można używać taktycznie, niemniej długofalowo nie możemy sobie pozwolić na rezygnację z zasady niesprzeczności.

 

Przechodząc dalej przytoczę kilka cytatów z książki złożonej z rozmów z siedemnastoma księżmi, którzy ostatecznie, po różnorakich przejściach życiowych, odprawiają „Mszę trydencką”[21]. Nie jest to rozprawa ani filozoficzna, ani teologiczna, ani historyczna lecz opis osobistych przeżyć, emocji i wspomnień.

Przykładowo ks. Henry Marchosky zapytany o swoją posługę w seminarium odpowiada na s. 86. „Nauczałem tam w latach 1952 – 1971. Po Vaticanum II zaczęli nauczać tego, czego naucza się w seminariach obecnie.”, a dalej „Nie chcieli już nauczać św. Tomasza. Zostałem wychowany na św. Tomaszu, nie pozostało mi więc nic do roboty. Również podczas II Soboru Watykańskiego nie trzymano się doktryny tomistycznej, w odróżnieniu od wcześniejszych soborów.”

Na stronie 211. czytamy odpowiedź ks. Stephena Zigranga zapytanego o formację teologiczną w seminarium:

„To było straszne, chociaż wówczas nie wiedziałem jeszcze, dlaczego! Zawsze dyskutowaliśmy z wykładowcami teologii moralnej i Pisma św. Pamiętam, jak wykładowca Pisma św., który był również rektorem, nauczał po prostu według Komentarzy do Biblii św. Hieronima autorstwa Raymonda Browna i jemu podobnych. Była to tzw. szkoła krytyczna (pogrubienie – TW), zgodnie z którą całe Pismo św. jest mitem. Zapytałem raz: „Jeśli to wszystko mit, czy nadal wierzymy w Eucharystię, w rzeczywistą obecność Chrystusa?”. Wykładowca odpowiedział: „Niektóre rzeczy nie są mitami”. Zapytałem się więc: „W jaki sposób określa ksiądz, które?”. Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.”

Dalej (s. 212) zapytany o wykładanie św. Tomasza w seminarium odpowiada:

„Z filozofii antycznej wykładano Arystotelesa, ale filozofii średniowiecznej nie mieliśmy wcale. Nie studiowaliśmy św. Tomasza – ani na filozofii, ani na teologii. Zapytałem kiedyś: „Kiedy będę mógł zająć się św. Tomaszem?”. W odpowiedzi usłyszałem: „To już nie te czasy, nie jest ci to potrzebne”. Tak więc studiowałem Kierkegaarda i wszystkich tych współczesnych filozofów, ale nigdy nie widziałem na oczy Sumy teologicznej”.

Na stronie 66. czytamy odpowiedź ks. Briana Hawkera (wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1966 r., a został wyświęcony w 1978 r.) na pytanie o drogę do tradycyjnej Mszy:
„Po święceniach uświadomiłem sobie, jak bardzo niewiele naprawdę wiem! Nie uczyliśmy się wiele w seminarium – nic z filozofii i prawie nic z teologii, przynajmniej z teologii tradycyjnej! Tak więc zacząłem samodzielnie czytać, ponieważ wiedziałem, że muszę się czegoś nauczyć! Zacząłem też rozmawiać z innymi księżmi, którzy byli starsi i mieli większe pojęcie o tym, czym powinien być Kościół. Zacząłem czytać o historii Kościoła, o Mszy i teologii.”

Poświęciłem tyle miejsca „apostołowi prawdy”, gdyż potrzebujemy spójną wizję świata, szanującą Tradycję, łączącą światło wiary i rozumu w oparciu o badanie realnej rzeczywistości wraz z koncentracją na merytorycznych argumentach.

 

Powyżej przedstawiłem pewne niepokojące sugestie związane z formacją kapłańska w (niektórych?) seminariach. Drugą kwestią jest tego długofalowe oddziaływanie na wiernych.  Wcześniej przywołany ks. Kobyliński w niedawnym wywiadzie, dla kanału na YT Polonia Christiana, przytoczył, że we Włoszech pojawiły się publikacje wykazujące szerzący się tam „analfabetyzm religijny”. Stwierdził również, że „jest pilna potrzeba pogłębienia wiedzy religijnej, także w Polsce”[22]. Sugeruje on również, że wiedza wielu polskich katolików zatrzymuje się na przygotowaniach do pierwszej komunii. W gruncie rzeczy tę właśnie kwestię we wstępie do swojej książki poruszył Michał Krajski próbując zarazem w poszczególnych rozdziałach rozjaśnić kilka tematów, według niego szczególnie zaniedbanych w ostatnich latach. Wskazał on, że przyczyną obecnych problemów jest m.in. prowadzona przez instytucje kościelne „pedagogiki dojrzałości”, w ramach której „(…) ogół wiernych przypomina raczej profesorów. Nie ma więc sensu wymagać od nich tego, co jest wskazane dla początkujących, trzeba natomiast domagać się dojrzałości duchowej. Przypomina to sytuację w której ludziom daje się drabinę, aby weszli na jej szczyt, ale jednocześnie wyjmuje się dużą część szczebelków uznając je za zbędną pomoc”[23]. Innymi słowy nie dość, że zerwaliśmy z naszą tożsamością, to również osłabiliśmy propagowanie wiedzy jako takiej.

 

Jak łatwo zauważyć powierzchownie sygnalizowane tutaj zmiany, które zaszły w niektórych seminariach, idealnie wręcz dopasowują się do opisu zarówno wojny informacyjnej Brzeskiego, wojny dyfuzyjnej Sykulskiego jak i wojny IV generacji Kosseckiego. To co tam zaszło, można w skrócie nazwać przyjęciem wrogiej kościołowi ideologii (być może wskutek lobbingu, pokusy podsuniętej przez „ojca kłamstwa”, albo po prostu z głupoty) skutkującej obezwładnieniem tych organizacji ich własnymi siłami. Poskutkowało to znaczącym zubożeniem wiedzy o Kościele alumnów oraz odebraniem im „sita” ułatwiającego rozpoznawanie ziaren wśród plew. Ostatecznie więc praktyczne realizowanie kształcenia w tym zakresie zostało przeniesione ze struktury hierarchicznej (władze i wykładowcy seminarium) na każdego przyszłego księdza z osobna, czyli została zdecentralizowana. Ponadto w przynajmniej jednym seminarium całość została wzmocniona pchnięciem alumnów w zaśmiecającą umysł pułapkę permanentnego chaosu szkoły (teorii?) krytycznej, co dodatkowo odbierało im energię i czas tak konieczne do studiowania i rozbudowywanie swojej wiedzy. W podobnej sytuacji jest każdy wierny, z tą różnicą, że z uwagi na swoją profesję, z natury rzeczy najczęściej dysponuje mniejszą ilością czasu (od kleryka, księdza czy zakonnika) na samodzielne dokształcanie i budowanie swojej wiedzy o nauczaniu Chrystusa oraz o Kościele.

 

Z duetu „Ora et Labora” w niniejszej pracy celowo unikam tego pierwszego członu. Jak widać również w podrozdziale dotyczącym celów Kościoła, formacji księży i teologii.  O modlitwie w publicystyce jak i w codzienności katolickiej jest stosunkowo dużo. Ciekawą publikacją, niejako opisującą łączenie obu tych sfer działania, jest książka ks. Krzysztofa Bielawnego „Niepodległość wyszła z Gietrzwałdu”. Parafrazując treść tej książki można powiedzieć, że papież Pius IX mocą swojego autorytetu nakazał Polakom zastąpienie energetycznych metod walki o niepodległość metodami walki informacyjnej. Nakazał m.in. pielęgnowanie cnót cierpliwości, stałości i odwagi, modlitwę oraz walkę z grzechem, który jest istotą (również informacyjnego) zniewolenia. Siłę energetyczną w walce nakazał ograniczyć do „środków, które zaleca roztropność” (domyślam się, że miał na myśli cnotę kardynalną opisywaną m.in. przez św. Tomasza wraz z warunkami oraz cnotami pomocniczymi o czym pisze również prof. Andrzejuk we wcześniej przytoczonej publikacji).

Następnie Matka Boża swoim objawieniem skonkretyzowała te zalecenia dopominając się o codzienną modlitwę różańcową oraz o porzucenie m.in. grzechów pijaństwa i rozwiązłości. Swoimi objawieniami sprowokowała Polaków do wykonania ogromnej pracy w zakresie walki informacyjnej – wzajemnej komunikacji, organizacji, rozwoju prasy, dowartościowania języka polskiego, zaznajomienia się z historią Polski, rozpropagowania narodowych, patriotycznych, katolickich książek, demaskowania kłamstw kolportowanych przez prasę niemiecką, rozwoju bractw różańcowych, trzeźwościowych itp. itd.

 

Strach przed prawdą i potępieniem herezji

Wcześniej przypomniałem kogo nazywamy ojcem kłamstwa. W tym miejscu przypomnę, że Chrystus powiedział „jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” [J, 8:31-32]. Z kolei św. Piotrowi wyznaczył konkretne zadanie „Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci” [Łk, 22:32].

Przypomniałem te dwa krótkie wskazania, aby łatwiej było zrozumieć konstatację Dietricha von Hildebranda, którą rozpoczyna pierwszy rozdział swojej książki:

„Jedną z najbardziej przerażających chorób, które dziś szerzą sie w Kośćiele, jest letarg strażników wiary. Nie mam tu na myśli owych biskupów – członków piątej kolumny, którzy niszczą Kościół od środka lub chcą go przekształcić w coś całkiem innego, co równa się zniszczeniu prawdziwego Kościoła. Mam na myśli o wiele liczniejszych biskupów, którzy nie mają takich intencji, a jednak – gdy idzie o interwencję przeciwko heretyckim teologom i księżom lub przeciwko bluźnierczemu deformowaniu kultur – nie czynią żadnego użytku ze swego autorytetu.”[24]

Do tej kwestii odniósł się niedawno prof. Grzegorz Kucharczyk w rozmowie dla Polonia Christiana[25]. Twierdzi on (zresztą nie tylko on), że od buntu biskupów wobec encykliki Humanae vitae w Koście Rzymskokatolickim praktycznie występuje schizma. Wskazuje, że strach przed jej eskalacją powstrzymał papieża Pawła VI przed obdarowaniem anatemą nieposłusznych biskupów. Dopowiada również, że takie działanie byłoby ogromnie potrzebnym aktem miłosierdzia wobec wszystkich „maluczkich”, którzy dostaliby jednoznaczny sygnał co należy do prawdziwej nauki Chrystusa, a co jest imitacją prowadzącą na manowce.

W perspektywie rozważań niniejszego artykułu zasugeruję, aby postrzegać Świętą Inkwizycję jako kontrwywiad Kościoła. Z kolei herezję jako ideologię ukierunkowaną na rozbicie Kościoła (społeczeństwa, narodu, państwa) od środka (poprzez eksploatowanie nieuzasadnionych żądań mniejszości) oraz osłabienia przeciwnika wedle znanej zasady „dziel i rządź”. W tym układzie ideolodzy oraz „świadomi” herezjarchowie byliby agentami wpływu bądź funkcjonariuszami wrogich sił (zależnie od charakteru powiązań). Z kolei „nieświadomych” herezjarchów oraz heretyków nazwalibyśmy pożytecznymi ignorantami. I od czego zaczynał ten kontrwywiad?
„Pierwszym krokiem każdego (bez wyjątku) Trybunału Inkwizycyjnego było ogłoszenie tak zwanego czasu łaski, który dawał możliwość dobrowolnego stawienia się heretyków przed trybunał i odwołania błędów, w których trwali. Jak podaje Tyszkiewicz, Czas łaski był okresem namysłu, rozwagi – trwał nie mniej jak dni trzydzieści, ale zazwyczaj dwa i trzy miesiące, a poświęcony był szeregowi misji, publicznych konferencji i dysput najlepszych teologów o prawdach wiary i błędach herezji. Jeżeli heretycy  odwołali swe błędy, byli automatycznie uwalniani od jakiejkolwiek winy.”[26]
Jak widzimy powszechna znienawidzona Inkwizycja zaczynała od tego co jest najważniejsze, a zarazem w warunkach walki informacyjnej byłoby rozstrzygające na korzyść Kościoła – klarowne, z wykorzystaniem autorytetu potępienie kłamstwa wraz z propagandą prawdy wśród katolików na miarę zagrożenia, skali, obszaru itp. Na co dzień tego jednak praktycznie nie doświadczamy. Wyciągnąłbym z tego wniosek, że funkcję atakowanego żołnierza na froncie walki informacyjnej katolicy pełnią również poza Internetem. Skoro kościelny kontrwywiad tego nie robi (a może jednak robi?) …

Wróćmy jeszcze do rozmowy z prof. Kucharczykiem. Proponuje on oczyszczenie bibliotek seminaryjnych z dzieł Karla Rhanera. Jak czytamy w książce Michała Krajskiego[27] „Karl Rahner uważany jest za najbardziej wpływowego teologia XX w., który nie tylko oddziaływał na Sobór Watykański II, Kościół posoborowy, ale także wielu teologów (…)”. i dalej:

„Dla tego myśliciela dotychczasowa teologia scholastyczna jest niewystarczająca. Nie pokazuje bowiem, że Jezus Chrystus ujawnia poprzez Wcielenie naturalne zdolności człowieka. Można odpowiedzieć, że oczywiście tradycyjna teologia o tym nie mówiła. Jest to bowiem teza Różokrzyża, który zakłada, że Chrystus ujawnił boskość człowieka.”

Rahner jest twórcą także koncepcji „anonimowego chrześcijaństwa”. Zakłada ona, wbrew teologii katolickiej, że każdy człowiek nosi w sobie łaskę Bożą i przez to już jest chrześcijaninem, nawet jeżeli sobie tego nie uświadamia i nie wierzy w Boga. Ludzie mogą odnaleźć Boga w każdej religii a nawet w ateizmie. Tym samym teolog ten uznał tezę Różokrzyżowców o tym samym źródle wszystkich religii i ich twierdzenie, że wiara człowieka ostatecznie jest wewnętrzna i nie musi objawiać się na zewnątrz.

Autor ten krytykował wiele prawd katolickich, w tym m.in. nauczanie na temat antykoncepcji czy tego, że kobiety nie mogą zostać kapłanami.”

Karl Rahner był współzałożycielem pisma „Consilium”, które współczesnym żargonem moglibyśmy nazwać „think tankiem” ukonstytuowanym w celu wdrożenia rewolucyjnych zmian w Kościele Katolickim. Przykładowo innym współzałożycielem był Johann Baptist Metz, którego Krajski scharakteryzował m.in. tak: „Teolog ten w swoim dziele „Teologia polityczna” uznał, że trzeba dążyć do stworzenia kościoła światowego. Ma on koncentrować się na nauce akceptacji dla wszelkiej inności, a także głosić przesłanie wolności i sprawiedliwości. Ma być to kościół cechujący się „fundamentalną opcją na rzecz ubogich”. W książce tej Metz sprowadził religię do pamięci o cierpieniu człowieka i do współcierpienia wraz z nim. Tak opisana religia jest wprost religią masońską. Metz powiązał ją z marksizmem, przez co zaliczany jest do zwolenników teologii wyzwolenia.”

 

Jako podsumowanie tej części proponuję fragment z rozmowy z o Augustynem Pelanowskim OSPPE[28]
„(…) Ale na tyle, na ile potrafię, zgodnie ze swoim sumieniem katolika-kapłana głoszę wszędzie i gdzie się da prawdę zgodną z doktryną katolicką rozpoznaną w Piśmie Świętym i Magisterium Kościoła w jego całej dwudziestowiecznej ciągłości. Straszną rzeczą jest nic nie robić albo zbywać to milczeniem. Najgorszą rzeczą jest brak sprzeciwu. (…) Trzeba głosić prawdę – ludzie muszą mieć dostęp do autentycznej nauki o Jezusie Chrystusie (…)”.
 

Istota zagrożenia oraz pułapki

Zbliżając się do konkluzji zaproponuję jeszcze swoją hipotezę odnośnie głównych przyczyn bieżącego zamieszania i dla wielu zaskakującymi, wręcz bulwersującymi działaniami „Watykanu”. Mianowicie pierwotną przyczyną jest polityczne uwikłanie „Watykanu”. Wtórną, z tego wynikającą jest groźba powrotu na masową skalę prześladowań (również energetycznych) katolików na świecie, w tym na tzw. zachodzie. To, że dominującą rolę przejmuje informacja, nie oznacza, że o metodach energetycznych należy zapomnieć. Wręcz przeciwnie, tak jak czasem przypomina red. Michalkiewicz „narzędzia terroru są stworzone”. Ostatecznie czym innym jest decydowanie o swoim osobistym męczeństwie (choćby znana w Polsce Kanadyjka Mary Wagner), a czym innym sprowadzenie tego na całe społeczności decyzją natury politycznej.

 

Warto w tym miejscu sobie zapamiętać, że elementem informacyjnego prześladowania katolików jest nadawanie teologicznego, nauczycielskiego znaczenia wypowiedziom, decyzjom oraz działaniom politycznym. Jeśli robimy to jako katolicy, to de facto realizujemy cele naszego wroga – uwierzytelniamy nauczycielski charakter takich aktów. Podstawowym działaniem powinno być zdemaskowanie, a następnie krytyka próby manipulacji Magisterium, ale nie papieża (czy innych hierarchów), lecz mediów błędnie informujących o rzeczywistości, czyli ogłupiających własnych czytelników. Ponadto jeśli poświęcamy przesadną uwagę „narracji” narzuconej przez wrogów, to siłą rzeczy robimy to w mniejszym stopniu wobec prawdziwych prób zniekształcania doktryny. Oczywiście nie wyklucza to krytyki politycznego wymiaru danego postępowania.

 

Wskażę teraz dwie wg mnie kluczowe płaszczyzny, w ramach których dokonuje się informacyjne ogłupianie katolików. Obie kwestie narosły po soborze watykańskim II, mianowicie wolność religijna oraz ekumenizm wraz z dialogiem międzyreligijnym.

 

W dzisiejszym świecie zachodu dominującym stereotypem wykorzystywanym w inżynierii społecznej jest „wolność”. Absolutyzuje się to pojęcie i niszczy informacyjnie każdego, kto wskazuje na ograniczenia wynikające chociażby z natury. Ten terror realizuje się chociażby poprzez tzw. stygmatyzowanie osób nie respektujących zasad dyskursu (np. ortodoksyjnych katolików czy nacjonalistów, a ostatnio również patriotów) chociażby poprzez „słowa-pałki” takie jak faszyzm, neonazizm, rasizm czy antysemityzm. W efekcie propagowanie przez „Watykan” wolności religijnej, jest ni mniej ni więcej ucieczką do przodu, zapewnieniem sobie miejsca w publicznej info-sferze oraz alibi na wypadek ataku o rzekomy faszyzm czy antysemityzm. Ponadto odwleka to w czasie zepchnięcie katolików do katakumb, szczególnie dopóki funkcjonujemy w paradygmacie demokratyzmu.

W przypadku ekumenizmu celem politycznym jest maksymalne wzmocnienie siły („roszczenia ważności”?) argumentów podnoszonych przez „Watykan” w ramach prowadzonego dyskursu. W końcu papież jest głową nie tylko rzymskich katolików, ale też wszystkich chrześcijan. Docelowo dialog międzyreligijny miałby doprowadzić do wzmocnienia siły dyplomatycznej oraz oddziaływania w info-sferze o poparcie wyznawców innych religii. Z politykiem mającym tak wielkie poparcie, stojącym na czele religii propagującej wolność religijną trzeba się liczyć. Materialne, namacalne, łatwo nagłaśnialne terroryzowanie wyznawców jego religii przyniosłoby więcej szkody politycznej niż pożytku. W efekcie pozostaje jedynie przymykanie oczu na działania „antyfaszystów” oraz kalifatystów.

 

Podsumowując, jeśli ktoś mówi o działalności Ducha Świętego w kontekście tych dwóch zmian w Kościele, to mi przychodzi na myśl właśnie taka wizja sytuacji politycznej, układu sił i zagrożeń czyhających na katolików. Zarazem bardzo łatwo zauważyć, że z uwagi na ludzką ułomność, pychę lub po prostu wpływ „pomocników Szatana na ziemi” oba te „otwarcia na świat” zostały doprowadzone wręcz do absurdu. Nie bez powodu Grzegorz Braun posługuje się określeniem „ekumaniactwo”.

 

Informacja, dezinformowanie i kneblowanie

Użyłem już wiele razy słowa „informacja”, a wciąż nie zdefiniowałem tego słowa. Najtrafniejszym podejściem do tej kwestii wydaje mi się to prezentowane przez wspomnianego już tutaj śp. Józefa Kosseckiego. Wychodzi on od zdefiniowana aksjomatycznej teorii poznania,  przy czym dla nas kluczowa jest tutaj logika aksjomatyczno-informacyjna[29]. Nie wchodząc w szczegóły Kossecki w ramach aksjomatów określa obiekty, relacje oraz zbiory zarówno obiektów jak i relacji. Wśród relacji Kossecki wymienia (chociaż już w trochę innym kontekście) kod oraz informację. Kod jest to „język” tworzenia obrazów oryginału. Przykładowo znając mapę i korzystając z legendy możemy zdekodować odległości między znajdującymi się na niej obiektami. I podobnie znając te odległości można zakodować je na mapie.

Informacją jest z kolei relacja między obiektami. W tym przypadku odległość między obiektami (na mapie oraz w rzeczywistości) jest właśnie informacją. Tak więc w naszym głównym temacie Boże Objawienie jest oryginałem, natomiast to co piszą teologowie, to co głoszą duszpasterze oraz nauczają katecheci jest obrazem. Cała trudność polega na zachowaniu w nauczaniu (jak i pojmowaniu przez odbiorcę) prawidłowych relacji między omawianymi kwestiami czyli o prawidłowym przeniesieniu informacji z oryginału (Bożego Objawienia) do wytworzonego przez nich obrazu.

W tym miejscu dochodzimy do kluczowych pojęć w naszym życiu codziennym. Mianowicie musimy koncentrować się na informowaniu wiernym, być podejrzliwym wobec pseudoinformacji oraz potępiać dezinformację. Tę kwestię Kossecki omawia również w części dotyczącej akcjmatyczno – informacyjnej analizie sztuki.[30] W dużym skrócie informujemy wiernie jeśli koncentrując się na istocie sprawy nie zniekształcamy informacji. Pseudoinformujemy jeśli robimy to ogólnikowo (umniejszamy istotne kwestia) lub rozwlekle (wyolbrzymiamy kwestie mniej istotne). Dezinformujemy z kolei jeśli zmyślamy lub zatajamy istotne informacje. Na marginesie zasugeruję tutaj że protestancka zasada sola scriptura stosowana konsekwentnie, negując Tradycję, prowadzi do permanentnego dezinformowania o Bożym Objawieniu.

Kryteria dotyczące jakości informowania są oczywiście uniwersalne, więc dotyczą zarówno Bożego Objawienia, wypowiedzi katolickich hierarchów, lokalnych polityków, czy osiedlowej kłótni między sąsiadami. Przykładowo wypowiedzi papieża należy relacjonować i komentować, jedynie jeśli dana wypowiedź faktycznie miała miejsce. Podobnie należy to robić w zgodzie z pierwotnym kontekstem, pamiętając o specyfice danego komunikatu dopasowanego do odbiorcy. Wbrew pozorom trzymanie się rygoru informowania wiernego wcale nie jest takie łatwe. Za przykład niech posłuży dokument KEP „Chrześcijański kształt patriotyzmu. Dokument Konferencji Episkopatu Polski przygotowany przez Radę ds. Społecznych z 27 kwietnia 2017 roku. W tym miejscu chodzi mi o posłużenie się cytatem z Jana Pawła II w punkcie nr 2. Mianowicie autorzy przytaczają cytat, który ma wg nich dotyczyć nacjonalizmu jako takiego. Pomijają jednak fakt, że Jan Paweł II za każdym razem dookreślał nacjonalizm przymiotnikiem np. „szaleńczy”, „zwłaszcza w swoich bardziej radykalnych postaciach”, „skrajny”[31]. Widząc te dookreślenia oraz pamiętając o obowiązkach stanu polityków reprezentujących dany naród dość łatwo jest zauważyć, że Jan Paweł II zapewne miał na myśli szowinizm na tle narodowościowym, który określił słownikowo jako „skrajny nacjonalizm”. Wykorzystanie tego cytatu w celu potępienia nacjonalizmu jako takiego jest istotnym zniekształceniem informacji w nim zawartych.

Ciekawą mieszankę zniekształcania informacji przekazywanych nam przez Jana Pawła II zastosował z kolei ks. bp. Ryś podczas homilii wygłoszonej podczas XII Dnia Islamu w Kościele katolickim w Polsce, co zrelacjonował Stanisław Krajski w swojej ostatniej książce. Ks. bp. Ryś wpierw zastosował dezinformację dysymulacyjną wykreślając niektóre zdania podczas cytowania encykliki „Redemptoris misso”. Następnie zastosował dezinformację symulacyjną nadając słowom papieża znaczenie nie wynikające z cytowanej przez niego encykliki. Tak podsumowuje to Krajski:
„Z nauczania Jana Pawła II wynika zatem coś zupełnie innego niż z „nauczania” ks. bp. Rysia. Z nauczania Jana Pawła II wynikałoby bowiem, że tych islamistów, którym tak ks. bp. Ryś kadzi powinien polski Kościół, a zatem i ks. bp. Ryś <<wciągnąć w krąg swej troski apostolskiej>>, czyli, po prostu zacząć ewangelizować aż do skutku, którym byłoby uznanie Chrystusa za Pana i Zbawiciela i przyjęcie chrztu św. w Kościele katolickim”[32].

W trakcie pisania tego artykułu uderzyła mnie wiadomość o zmianie zapisu o karze śmierci w n. 2267 KKK. Z wcześniejszego zapisu wzywającego do minimalizacji liczby zasądzanych kar śmierci  – „ (…) przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale.” nastąpiła zmiana de facto nakazująca wyrugowanie kary śmierci z prawa – „Kościół w świetle Ewangelii naucza, że „kara śmierci jest niedopuszczalna (…)”. Przytaczam to, gdyż po pierwszym przeczytaniu spodziewałem się, że pojawi się jakieś uzasadnienie, które w znacznym stopniu będzie oparte na odniesieniach do Ewangelii, Nowego Testamentu, Tradycji, ewentualnie Ojców i Doktorów Kościoła relacjonujących nauczanie Chrystusa. Pojawiło się uzasadnienie złożone z dziesięciu punktów[33]. I tak jedyne odniesienie do Ewangelii znajduje się w punkcie nr 9 przy czym nie jest to np. przywołanie sceny z życia Chrystusa lub wygłoszone przez niego stwierdzanie, pouczenie, obietnica czy po prostu przypowieść. Jest tam za to sformułowanie „w świetle Ewangelii” wraz z przypisem do konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes, n. 4[34]. No to może jakiś traktat autorstwa któregoś z Ojców Kościoła? W przypisie do punktu nr 7 znajduje się odniesienie do św. Wincentego z Lerynu. Najprawdopodobniej chodzi o „Rozdział XXIII O postępie w wierze, jaki bywa w Kościele uwzględniany” w pdf’ie dostępnym w Internecie[35]. Praktycznie większość punktów tego uzasadnienia dotyczy przede wszystkim zasadności rozwoju, jako takiego, doktryny. Popadam tu już w dygresję, ale chciałem zwrócić uwagę, że tak uzasadniać można de facto każdą zmianę, niekoniecznie dotyczącą kary śmierci. Skutkuje to wrażeniem, że Magisterium oraz nauczanie Chrystusa nie jest stałe, uniwersalne i ponadczasowe lecz ewoluujące czy zmienne (co de facto dezinformuje o naturze Bożego Objawienia oraz nauczaniu Kościoła). Kwestię kary śmierci rozjaśniać będzie zapewne wielu mądrzejszych ode mnie, chciałem tutaj jedynie przywołać, że w punkach 3, 4 oraz 7 znajdują się odwołania do Jana Pawła II. Jest to o tyle ciekawe, że on sam zatwierdził poprzednie brzmienie n. 2267 KKK w 1992 roku. Nie zmienił go do swojej śmierci w 2005 roku. W punkcie 5 z kolei jest odniesienie do Benedykta XVI, który ustąpił z urzędu na początku 2013 roku, a do tego czasu również nie dokonał takiej zmiany. Jak widzą Państwo rozwój świadomości Ludu Bożego „w świetle Ewangelii” postępuje całkiem szybko. Najwidoczniej niedawno zmarły św. Jan Paweł II i wciąż żyjący Benedykt XVI nie byli dostatecznie jasno oświeceni. Zapewne „światło Ewangelii” padające na Pawła VI podczas decyzji o wydaniu encykliki Humanae Vitae również było podejrzanie szare. Cóż, pozostaje zapytać jak bardzo kolorowe będzie to światło w przyszłości oraz czy ta tęcza symbolicznie będzie siedmio, czy może jednak sześciobarwna.

Zwróciłem uwagę na zniekształcanie nauczania Jana Pawła II gdyż autorytet bohaterów danej instytucji ma istotne znaczenie dla zachowania tradycji i tożsamości (a jest to szczególnie ważne w Kościele, który wskazuje również na Tradycję jako jedno ze źródeł naszej wiedzy o Bożym Objawieniu). W efekcie mamy tutaj nie tylko banalne argumentum ad veracundiam[36], ale również zmianę naszego punktu odniesienia poprzez zmianę treści nauczania realnego autorytetu oraz obrzydzenie go. Gdybym przyjął bezkrytycznie wszystko co usłyszałem lub przeczytałem o wypowiedziach i czynach Jana Pawła II to musiałbym uznać, że był to kłamliwy, cyniczny, mały człowiek.

Wprowadzanie w błąd nie jest niestety domeną tylko jednej strony, nazywanej czasem „modernistyczną”. Przeglądam różne treści na grupach dyskusyjnych związanych z tradycją katolicką. Obok wielu słusznych materiałów pojawiają się niestety również duże przekłamania. Np. około dwa lata temu w bliskim odstępie czasowym rozpowszechniane były dwie podobne, rzekome wypowiedzi papieża Franciszka. W tych wypowiedziach papież rzekomo uderzał w to co dla wielu katolików jest drogie, więc siłą rzeczy pojawiało się bardzo dużo negatywnych reakcji w tym pomstowanie na „antypapieża”. Przy czym źródłem cytatów dla jednego materiału był anonimowy bloger hiszpańskojęzyczny a dla drugiego był to anonimowy bloger rosyjskojęzyczny. Oczywiście źródłem dla nich byli oni sami… Podobnie dość łatwo jest wywołać hejt na „posoborowie”. Wystarczy opublikować filmik z duchownym… polskokatolickim w roli głównej. Wręcz potępieńczą furorę osiągnął artykuł o księdzu, który zbezcześcił ołtarz aktem homoseksualnym i umieścił film z tego zdarzenia w sieci. Problem w tym, że taki film co prawda faktycznie istnieje, ale „aktorzy” w celu jego nagrania włamali się w nocy do kościoła. Oczywiście jeden z „aktorów” przebrał się w strój katolickiego duchownego… Ostatecznie takie materiały nie dość, że nas ogłupiają, to jeszcze są śmieciami informacyjnymi odwracającymi naszą uwagę od spraw istotnych. Podobną funkcję pełnią również informacje prawdziwe, lecz dotyczące spraw mało istotnych, pobocznych, co jest szczególnie skuteczne jeśli niosą ze sobą duży ładunek emocjonalny.

 

To, że w wielu mediach prawda jest niechciana i zagłuszana jest dość łatwo widoczne. Niektórzy jednak dziwią się skąd wrogość wobec Kościoła i czemu akurat katolików posądza się o „faszyzm” i inne zbrodnie. Krzysztof Karoń wskazuje, że przyczyną jest kulturotwórczy charakter Kościoła, przy czym historycznie wskazuje przede wszystkim na sprzeciw wobec niewolnictwa[37]. W gruncie rzeczy ta wrogość żadnego katolika nie powinna dziwić. W końcu królestwo Chrystusa jest nie z tego świata[38], a on sam nie przyniósł na ziemię pokoju ale miecz[39]. Oczywiście dopowiedzielibyśmy tutaj, że mieczem Chrystusa jest Ewangelia, której głoszenie powoduje wrogość „tego świata”. Wyrazisty tego obraz mamy w Apokalipsie św Jana – „z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry” [Ap, 1:16]. W efekcie kneblowani medialnie są wszyscy Ci, którzy głosząc Ewangelię uderzają w interesy możnych tego świata. Najłatwiej jest to robić oferując wiele innych ciekawych opinii, informacji oraz rozrywek. Dzięki temu jeśli ktoś aktywnie nie będzie szukał prawdy będzie jej pozbawiony. Atakowanie księży i kościoła hierarchicznego jest tutaj naturalną konsekwencją – ostatecznie trzeba zniechęcić katolików do słuchania duchownych, szczególnie tych, którzy nie idą na kompromis. Niestety zdarza się, że kneblowaniem zajmują się instytucje kościelne oraz ludzie Kościoła. Nie jest to sednem tego artykułu, niemniej zachęcam do zapoznania się z artykułem Łukasza Sitana[40] oraz wysłuchania kazania o. Augustyna Pelanowskiego[41].

 

Co robić, jak żyć?

W poprzednich częściach niniejszego artykułu wskazałem, że istotą informacyjnego prześladowania katolików jest zniekształcanie informacji zawartych w Bożym Objawieniu. Wskazałem na opisy wojny informacyjnej, dyfuzyjnej i IV generacji. Zasugerowałem, że skuteczność walki informacyjnej z katolikami jest m.in. pokłosiem braku wiedzy o samym sobie, a szczególnie zerwania ze swoją własną tożsamością. Niestety z uwagi na nieskuteczność działań kontrwywiadowczych Kościoła w tym zakresie, wynikających m.in. z paraliżu władzy hierarchicznej Kościoła katolickiego ciężar radzenia są z tą sytuacja spada na każdego z nas z osobna. Współcześnie widzi się wręcz przejawy walki z ortodoksją wewnątrz Kościoła. Bezpośrednim tego wszystkiego skutkiem jest wzmocnienie decentralizacji walki informacyjnej. W efekcie każdy katolik, jeśli chce realizować cele apostolskiego Kościoła, w pierwszej kolejności musi zadbać o siebie samego.

 

Myślę, że w tym świetle oczywista staje się konieczność pogłębianie własnej wiedzy, czytania Pisma Świętego, katechizmu, zaznajamianie się z historią Kościoła itp., itd. Jeśli więc już zadbamy o swoją własną świadomość, to kolejnym krokiem jest zadbanie o przestrzeń informacyjną wokół siebie. Oznacza to oczywiście m.in. wspieranie ośrodków medialnych wiernych katolickiej ortodoksji. Podobnie, jeśli sami czujemy się na siłach możemy wcielić się w rolę agenta wpływu, czy w warunkach social-media „influencera”. Skoro potępienie nie odbywa się ex catedra, to jesteśmy zmuszeni stosować strategię oporu (propagowania) niekierowanego[42], której podstawowym założeniem jest brak centralnego kierownictwa. W efekcie głównym elementem sterującym staje się idea, wyznaczająca cele poszczególnym członkom „organizacji bez organizacji”[43]. Przy czym z uwagi na charakter wspólnotowy Kościoła, święcenia kapłańskie oraz sprawowanie sakramentów przez księży siłą rzeczy model „organizacji bez organizacji” zapewne nigdy, nawet w obliczu największych prześladowań, nie zostanie w pełni wprowadzony. W praktyce to właśnie wiedza poszczególnych osób, owoce ich działania oraz wykorzystywane symbole stają się sygnalizacją oraz wezwaniem do wzajemnego wsparcia i promocji. Oczywiście z uwagi na charakter i cele „trolling, flaming, flooding, spaming” czy inne metody prowadzące do dezorientacji nie wchodzą w grę. Celem jest przecież przede wszystkim ład u siebie, a nie chaos u wroga.

 

Na koniec dodam, że Kościół w Polsce sprawia wrażenie zachowanego w na tyle dobrym stanie, że bardziej wymagające działania mogłyby być w zasięgu. Mam tu na myśli cykliczne spotkania apologetyczne w parafiach – np. jeden temat na kwartał. W pierwszym dniu omówienie poruszanej kwestii dość ogólnie, na poziomie „dla wszystkich”. Następnie poszerzenie dla chętnych rozpisane na kilka dni, wraz z sugestiami jak prowadzić dyskusję czy to z katolikami letnimi czy z osobami niewierzącymi (wsparte krótką broszurą z kluczowymi informacjami i źródłami). Przy czym należy pamiętać, że podstawową metodą nawracania jest świadectwo swojego własnego życia. Jednak gdy wchodzimy w dyskusję z ideowym przeciwnikiem, kłamcą czy szydercą to róbmy to przede wszystkim z uwagi na świadków – osoby słuchające (czytające) dyskusję. W jednym z wywiadów ks. Dariusz Oko powiedział, że on dobrze wie, że interlokutora, z którym prowadzi spór w studio telewizyjnym nie przekona, niemniej stara się być możliwie dobrze przygotowanym do dyskusji z uwagi na widzów, którym precyzyjne dane i przekazana wiedza może pomóc. To jest stały schemat i sens prowadzenia sporów z info-agresorami.

 

W zainteresowaniu powinny być tematy będące odpowiedzią na eksploatowane w info-sferze „zarzuty” wobec Kościoła oraz próby zniekształcania doktryny. Wachlarz tematyczny jest naprawdę szeroki od tematów związanych z historią kościoła (krucjaty, inkwizycje, schizmy, rozwój i walka z herezjami, początki Kościoła, potępienie faszyzmu, nazizmu i komunizmu, misje i rozprzestrzenianie się Kościoła), poprzez skandale (chociażby pedofilia, „życie seksualne” księży czy nadużycia finansowe), działalność charytatywna po klarowne wykładanie prawd wiary oraz konsekwencji społecznych z nich wypływających. Gdy napisałem o skandalach miałem na myśli omówienie realnej skali, przyczyn i skutków, aby kursant z łatwością rozpoznawał przekłamania i wyolbrzymianie tych kwestii, które tak często zalewają publiczną info-sferę. Jak widać mnogość tematów zapewnia pracy na wiele lat, szczególnie, że wiele z tematów należałoby ponawiać, a przed ponowieniem należałoby uaktualnić. Swego rodzaju skutkiem ubocznym powinny być materiały wideo dostępne w Internecie oraz jakaś forma „bazy wiedzy” o omówionych kwestiach. Im więcej odnośników do rzetelnych badań (np. z socjologii, psychologi czy psychiatrii) tym lepiej.

 

Od czego zacząć? Wielu ludzi Kościoła wskazuje, że w obecnych czasach zamętu celem ataku jest rodzina. W związku z tym należałoby zacząć od „antropologi katolickiej”, wskazać na grzech pierworodny, czyli również na pracę jako konieczne źródło dobrobytu, role płciowe, relacje w rodzinie itp. Przy czym sam wywód powinien dzielić się na trzy charakterystyczne części. W pierwszej części należałoby skoncentrować się na pozytywnej, spójnej wizji danej kwestii wraz z oparciem na Pismo Święte, Tradycję oraz prawo naturalne. W drugiej części należałoby odeprzeć inne interpretacje rzekomo wypływające z Objawienia. W trzeciej z kolei należałoby w oparciu o badania naukowe (z różnych dziedzin adekwatnych do tematu kursu) wykazać dobre owoce przyjęcia katolickiej wizji świata oraz złe owoce odstępstw. Nawiązując do historii Kościoła i jego początków potrzebujemy dwudziestopierwszowieczny odpowiednik benedyktyńskiego „Ora et Labora”.

 

Zobacz przypisy klikając w ten link: Przypisy