“Kościół się protestantyzuje” to modne dziś hasło, ale bez dokładniejszego omówienia wielu chcących wyłącznie świętego spokoju wrzuca je wbrew logice do worka z “teoriami spiskowymi”. Na szczęście wypowiedzi wielu “duchownych” i “celebrytów” katolickich nie mają wielkiego znaczenia, bo to literatura przedmiotu i fachowe opracowania pokazują, jak jest naprawdę. W poniższym tekście przyjrzymy się temu, jak wyglądały i wyglądają procesy protestantyzacji zarówno nauczania jak i funkcjonowania Kościoła, skąd się biorą i na czym polega problem z takimi zmianami. W przygotowaniu jest też następujący po poniższym, tekst o marksizacji, czyli przemianie Kościoła i jego nauczania przez komunistów z wewnątrz i z zewnątrz.

Szczegółowo temat przedstawił mi pewien duchowny, którego książką będę się posiłkował w tym artykule.

 

 

Ks. Michał Poradowski, bo o nim mowa, opisywał te zmiany w książce „Kościół od wewnątrz zagrożony” jeszcze w czasach PRLu, gdy katolicyzm polski nieskażony był postępactwem, a biskupi nie uciszali głosów prawdy we własnych diecezjach w obawie o utratę dotacji unijnych na utrzymanie kościołów. Duchowny ten był teologiem i socjologiem, pedagogiem i kapelanem, specjalistą w dziedzinie protestantyzmu i judaizmu, wiedział też o islamie więcej, niż można znaleźć w obecnej, polskojęzycznej części Internetu. Pozwoliło mu to pisać zarówno o judaizmie, islamie, jak i protestantyzmie, jego historii, a także przykrych zmianach w Kościele katolickim, szczególnie widocznych w postępowych ruchach neokatechumenalnych. Ksiądz ten skutecznie wyleczy Cię z mrzonek o dialogu międzyreligijnym, mitach o wierze w tego samego Boga (nie mylić z zapisem o wierze w jednego Boga, w sensie ilościowym, to częsta manipulacja ustaleniami Soboru), czy ekumenizmu. Nie słyszałeś o nim? Nic dziwnego, jego dzieła są sprzeczne z współczesnymi ideami marksizacji i protestantyzacji katolicyzmu, o których zaraz przeczytasz. Trzeba je jednak znać, bo chyba tylko dla katolików w Polsce nie jest jeszcze za późno.

Mimo, że Kościół nie jest przywiązany tylko do jednej cywilizacji ale ze względu na misję nauczania wszystkich ludzi musi być elastyczny, najbliżej mu do cywilizacji łacińskiej, którą sam przecież stworzył. Była ona oparta na nauczaniu społecznym i religijnym Kościoła i Biblii, dzięki czemu próbowała tworzyć społeczeństwo łączące wolność i dobrobyt, naukę i wiarę, prawo i moralność. Była to więc cywilizacja syntezy, choć oczywiście ze względu na ówczesne możliwości, nie była technologicznie rozwinięta tak jak współczesny Zachód. Z punktu widzenia cywilizacyjnego, protestantyzm stanowił właśnie zmasowany atak na to, co łacińskie i proces niszczenia nie zakończył się do dziś. Gdy więc mówimy o protestantyzacji, najłatwiej pokazać ją uwidaczniając próby (niestety bardzo udane) zniszczenia tego, co łacińskie i czysto katolickie.

Tych ataków jest wiele, o czym poniżej.
 

1. Atak na łacinę jako uniwersalny język Kościoła

Tak jak za czasów Lutra, język łaciński jest sukcesywnie wycofywany z użytku, a wraz z nim wielowiekowy dobytek katolickiej myśli i ducha. Zawirowania wokół przekładów Biblii pokazują, że nawet najlepsze tłumaczenia nigdy nie są perfekcyjne, nie wspominając już o szkodach, jakie wyrządzić mogą te celowo zmanipulowane. Łacina na dodatek jest językiem bardzo precyzyjnym, co nie zawsze możliwe jest do odtworzenia w językach narodowych.

Często zapomina się, że ostatni Sobór kładł duży nacisk na obecność i konieczność zachowania łaciny w życiu Kościoła (np. konstytucja Sacrosanctum Consilium, par. 36, 54, 91, 101 oraz Dekret o kształtowaniu duchowieństwa “Optatam Totius” par. 13). Niestety tego radykalni “tradycjonaliści” (a raczej po prostu buntownicy z zerową wiedzą) nie mówią, choć powinni. Gdyby postanowienia Soboru nie były łamane, łacina mogłaby przetrwać. Jej odrzucenie nie tylko odcina nas od najpiękniejszego rytu Mszy Świętej, ale też niszczy jedność Kościoła wyrażoną m.in. poprzez wspólny i wszystkim zainteresowanym znany język. Przykro jest przyznać, że Kościół w Afryce, tak negatywnie postrzeganej przez “oświeconą” Europę zachowuje w tej kwestii więcej ortodoksji i pielęgnują łacinę, która to z naszej kultury została im “zaimportowana”. Głosy postaci takich jak kard. Sarah pokazują, że za kilka pokoleń będziemy potrzebowali misji chrystianizacyjnych właśnie od nich.

Na marginesie:
Naiwni postępowcy mówią czasem, że Kościół “idzie z duchem czasu” i łacina jest po prostu niemożliwa do nauczenia dla większości ludzi, w tym duchownych, bo nie jest już językiem urzędowym. Odpowiem tylko szanownemu państwu, że Kościół zaczął używać łaciny jako oficjalnego języka w czasach, gdy kilka procent świata umiało w ogóle pisać i czytać, a książki warte były kilka wiosek (metaforycznie ujmując ich dostępność), więc proszę zastanowić się raz jeszcze, czy trudność i dostęp do wiedzy jest tu problemem.
 

2. Atak na celibat

O tym, że mówi się już powszechnie o wymysłach zniesienia celibatu nie muszę raczej informować, bo wszelkie tzw. agencje informacyjne trąbią o tym dosyć głośno, a wrogie Kościołowi media nie kryją radości. Celibat jest niezmiernie istotny z punktu widzenia moralnego i czysto praktycznego, o czym niejednokrotnie dyskutowaliśmy.

Nawet nie wchodząc w kwestie duchowe można bardzo łatwo wykazać niezbędność celibatu w tak aktywnej instytucji, jaką jest Kościół.

Z czysto świeckiego punktu widzenia korzyści z jego istnienia są następujące:

a) to ogromne wyrzeczenie, które jest niezbędne do uzyskania święceń “odsiewa” kandydatów, którzy mogliby wybierać drogę duchowną wyłącznie dla pieniędzy;

b) celibat rozwiązuje problem, który po części był niegdyś przyczyną jego bezwzględnej egzekucji – księża nie mający żon i dzieci nie dbają już o zapewnienie im bogactw, stanowisk i “przyszłości”;

c) konieczność wyrzeczenia się związków na całe życie “odsiewa” ludzi, którzy byliby zbyt słabi do sprostania wyzwaniom służby Bogu, przez co mogliby zawieść także w innych sytuacjach (np. męczeństwo). Zdolność do takiego wyrzeczenia (jeśli oczywiście się go dotrzyma) jest po prostu dowodem ogromnej siły ducha;

d) brak zobowiązań rodzinnych pozwala na uzyskanie pełnej dyspozycyjności i gotowości do działania od zaraz, a więc przeniesienia duchownych do miejsc, w których naprawdę są potrzebni (np. na misji, czy do opuszczonych parafii);

e) człowiek zobowiązany naturalnymi więzami rodzinnymi i biologicznymi w większości przypadków wybierze służbę rodzinie, jeśli pojawi się konieczność takiego wyboru. Nie można tu więc mówić o pełnej służbie Bogu i dotrzymaniu zobowiązań złożonych podczas ślubów. Może się to udać wyłącznie w protestantyzmie, gdzie nie ma hierarchii, kapłaństwa, a “kościoły” są po prostu przydomowym miejscem pracy;

Co ciekawe, najsilniejsze głosy nawołujące do zniesienia celibatu podczas Soboru Watykańskiego II pochodziły od zwolenników ekumenizmu i teologów praktycznie protestanckich (choć w szatach biskupów), dla których zniesienie celibatu miało być krokiem do “pojednania” z protestantami. Co tam jakaś odnowa, co tam lepsza służba Bogu i Kościołowi – najważniejsze przecież jest “pojednanie” z każdym heretykiem, najlepiej przy jednoczesnym zniszczeniu katolicyzmu. Niestety, papież Paweł VI był pod pewnymi warunkami przychylny takim głosom, co uratowało na szczęście twarde i jednoznaczne stanowisko Soboru. Pytanie tylko, jak długo ta twarda postawa się utrzyma?

Problemy w wytrwaniu przy celibacie są zresztą tworzone “na zamówienie” przez samych duchownych, którym tradycja ta nie odpowiada. Stosują więc sprzeczną z własnymi ślubami metodę postawienia Kościoła przed faktem dokonanym – jeśli duchowni sami będą masowo łamać celibat, Kościół w końcu ulegnie i go zniesie. Dążąc do tego, od lat uczelnie teologiczne uczą kleryków i studentki łącznie, bez ograniczeń w ich kontaktach. Stanowi to, jak mówi ks. Poradowski, podwójną nieroztropność, bowiem nie tylko kleryków wystawia się na ciągłe “próby” na samym początku ich życia duchownego, ale także kobiety kształci się tak, jak kształcić należy przyszłych księży, choć przecież nie mogą one otrzymać święceń pomimo identycznej ścieżki edukacji. Idea wyświęcania “kapłanek” nie jest zresztą żadnym ewenementem w postępowych kręgach wewnątrz Kościoła, dlatego można pokusić się o podejrzenia, że i tutaj niektórzy starają się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

> Na marginesie:
Każdemu, kto uważa, że w Kościele katolickim mamy dużo “księży biznesmenów”, bo gdzieś widział arcybiskupa w Mercedesie, zalecam przyjrzenie się amerykańskim “kościołom” protestanckim, które stanowią po prostu machiny finansowe do robienia naprawdę ogromnych pieniędzy w modelu zbliżonym do szkoleń motywacyjnych i pseudoduchowych. Szczególnie otwiera oczy przykład idei “megachurch”. Więcej w linku poniżej:

[artykuł] Protestancki „megakościół” o wartości 60 milionów dolarów

Co przykre, w Kościele również pojawiają się próby organizowania takich spendów i “kursów”, a robienie dużych pieniędzy na spotkaniach dla emerytów nawet w Polsce stało się już wręcz legendą i znakiem rozpoznawczym pewnego polskiego biznesmena w sutannie.
 

3. Atak na hierarchię i powołanie, w jego miejsce – demokracja

Jednym z elementów, które na stałe wprowadziła rewolucja Lutra jest demokracja – system, w którym grupa idiotów ma więcej “racji” w dowolnej dziedzinie, niż jeden wybitny specjalista. Oczywiście, Luter nie wprowadził ich w życiu politycznym, bo na tamtym etapie totalitaryzm był ważniejszym celem jego mocodawców, jednak w kwestii wiary demokratyzm pojawił się właśnie za sprawą reformacji. Przypominam, że demokracja jest w całkowitej sprzeczności z katolicką tradycją nadawania urzędów “z góry” – w sensie duchowym i administracyjnym.

W protestantyzmie stanowi natomiast naturalną i logiczną konsekwencję poganizacji i usunięcia resztek chrześcijaństwa. Gdy kapłanów już nie było, a relacja z Bogiem stała się bezpośrednia, brak konieczności pośredniczenia pomiędzy człowiekiem a Stwórcą umożliwił ludziom wybieranie sobie “przewodnika”, który już służył wyłącznie do prowadzenia modlitw. To samo chce się wprowadzić w dzisiejszym Kościele, co jest czysto protestanckim odrzuceniem powołania od samego Boga i odrzuceniem hierarchii (władza w tym modelu pochodzi od ludu, a nie od zwierzchnika). Nie zdziwi nas chyba też fakt, że identyczny cel mają marksiści, którzy katolicyzm starają się sprowadzić do ideologii współtworzącej socjalistyczne społeczeństwo wraz z komunistami. A w socjalizmie i protestantyzmie nie ma miejsca na hierarchię i przywództwo z Bożego nadania, bo takowe “nie istnieje”.
 

4. Atak na sztukę sakralną

Z jakiegoś powodu przez 500 lat protestanci nie zdołali zrozumieć, że zakaz kultu obrazów i figur jest tradycją żydowską uwarunkowaną geograficznie i kulturowo, ale też zakończoną tysiące lat temu – stanowił bowiem sposób minimalizacji szans na przejęcie pogańskich wierzeń od tych plemion, z którymi ówczesny Izrael (nie mylić z państwem położonym w Palestynie) miał stały kontakt.

Zgodnie z dogmatem Wcielenia, po przyjściu Chrystusa, gdy to Syn Boży przestał być wyłącznie duchem, a stał się także człowiekiem, nie musimy już unikać tego, co materialne i możliwe do przedstawienia poprzez kunszt artystyczny, a tylko totalny ignorant może nie rozumieć, że cześć oddajemy temu, co NA obrazie, a nie samemu kawałkowi kolorowego płótna. Błędy protestantyzmu związane ze sztuką sakralną omówiłem już tutaj (link), więc nie będę się powtarzał. Trzeba natomiast wspomnieć o tym, co niepokojąco podobnego dzieje się obecnie w Kościele katolickim.

Niestety, obrazobórstwo w Kościele pojawia się co pewien czas zawsze wtedy, gdy odżywają tradycje żydowskie. Potężne wpływy żydów na protestantyzm u początków jego istnienia doprowadzały do tak barbarzyńskich ataków na sztukę sakralną, że z krzyży robiono pługi rolnicze, a rzeźby Matki Boskiej wieszano na szubienicach.

Obecnie także w Polsce kościoły mają zupełnie inny “wystrój” niż kiedyś. Czy w nowoczesnych kościołach widujemy tak wiele rzeźb i obrazów, jak w tych dużo starszych? Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale przecież to właśnie przez tak dużą, w porównaniu z czasami obecnymi, ilość figur, fresków, ikon i krucyfiksów dawne, np. barokowe kościoły tak bardzo nas zachwycają. Gdzie się to podziało? Czy naprawdę jesteśmy tak naiwni, by całą tą destrukcję oblepiać wyłącznie etykietką artystycznego minimalizmu?

Przykład destrukcji architektury z Norwegii:

 

5. Atak na pojęcie Królestwa Bożego

Jako że za sprawą nieocenionego Krzysztofa Karonia marksizm jest teraz w prawicowym internecie sprawą bardzo popularną, nie mogłem nie wspomnieć o protestancko-marksistowskich naleciałościach, jakie zarówno ks. Poradowski jak i my sami (choć niestety częściej) możemy zaobserwować w Kościele. Okazuje się, że od kilku już dekad w Kościele tworzy się marksistowska teologia. Nie jest ona oczywiście teologią wiary w Marksa, czy doktryną ateistyczną, ale na wzór marksistowski stara się ona kształtować katolicki pogląd na sprawy społeczne, materialne i polityczne. Najpotężniejszym uderzeniem w katolicką naukę o tych sprawach jest stopniowa redefinicja pojęcia Królestwa Bożego na ziemi. Marksiści słyną z redefinicji pojęć takich jak tolerancja, faszyzm, nacjonalizm, płeć, czy małżeństwo, jednak na tym się nie kończy. W Kościele Królestwem Bożym chcą marksiści nazywać… socjalistyczne społeczeństwo przyszłości, które sami budują.

Związana z tym zniekształceniem pojęć przemiana Kościoła w instytucję charytatywną pod znakiem krzyża postępuje błyskawicznie. Dobroczynność jest bowiem w wielu kręgach jedyną (poza wyimaginowaną plagą pedofilii i chciwości) znaną i rozpoznawalną dziedziną życia Kościoła. W tej marksistowskiej reinterpretacji ideę Królestwa Bożego na ziemi sprowadza się wyłącznie do dbania o dobro innych ludzi, co mimo iż jest dobre samo w sobie, nie wystarcza by mówić o katolicyzmie, zbawieniu i Królestwie Bożym. W marksistowskiej interpretacji Ewangelii Jezus był wyłącznie człowiekiem głoszącym ideologię “ekstremalnego miłosierdzia” i służby innym, za co sam oddał życie.

Według marksistów, dla których nieistnienie świata duchowego jest aksjomatem, Jezus przyszedł by służyć i nauczyć tego innych, a nie by służono jemu. Zgodnie z tym wymysłem katolicyzm jest więc “nadbudową” religijną, którą można z łatwością wyrzucić, bowiem stanowi wyłącznie dodatek do służby bliźniemu i budowy “idealnego” społeczeństwa socjalistycznego skupionego na dbaniu wyłącznie o tu i teraz, materialne korzyści i dobrobyt “po równo”.
 

Podsumowanie

Zdaję sobie sprawę, że zaszliśmy w tej degeneracji już tak daleko, że dla wielu osób niezainteresowanych protestantyzmem zmiany tego typu nie będą niczym dziwnym. Niestety, tragedia ekumenizmu pojmowanego jako zarażanie zdrowych, by chorzy poczuli się częścią wspólnoty doprowadza do takiego właśnie “unormalnienia” patologii. Tym silniej trzeba więc poznawać Tradycję katolicką, która – przypominam – jest nieomylna i NIGDY nie została usunięta, czy unieważniona, bo nigdy stać się to nie może. I nie, pseudotradycjonaliści – Sobór też jej nie zaprzeczył, tylko trzeba znać jego zapisy.

W następnym artykule przedstawię rzecz jeszcze bardziej przerażającą – marksizację i komunizację katolicyzmu.